piątek, 5 lipca 2013

Burgertrip 2.

                  No nie idzie długo wytrzymać bez burgerów, nie idzie! Przypomnijmy, podczas poprzedniej burgerowej wyprawy do Warszawy odwiedziliśmy: Boca Burgers, Soul Food Bus oraz Warburger. 
W każdym z tych lokali spróbowaliśmy burgerów, a na koniec stworzyliśmy burgera idealnego (każdy z nas). Pomimo sporego mrozu, wyjazd był bardzo udany. Ostatnio wyruszyliśmy do stolicy w tym samym celu po raz drugi.... .

Teraz mamy lato, więc czynniki pogodowe nam sprzyjały. Czy dostosował się do nich poziom jedzenia? Odpowiedź znajdziecie między słowami M (zaliczyła burgerowy debiut), R (stary burgerowy wyjadacz) oraz moimi (tu należy powtórzyć poprzedni nawias). Piękne zdjęcia wykonała dla nas P, 
a wszystkiemu przyglądał się (kiedy nie spał) mały W. Tyle o uczestnikach wyprawy, przejdźmy do konkretów! Żeby było przejrzyście, poszczególne burgerownie będą prezentowane w osobnych wpisach – mamy dużo materiału;).

I. Warburger, czyli spotkanie ze znajomym.

Zamówiliśmy: 
  • Aloha (wołowina, grillowany ananas, ser pleśniowy, rukola, chutnej, czerwona cebulka / 25
  • Dzikakrowa  (wołowina, kozi ser, karmelizowana cebulka z wiśnią, likier Maraschino) / 27
  • Giacomoburger (wołowina, roszponka,  sadzone jajko, pesto) / 23
  • Lemioniada / 5
  • Oranżada / 5

Głos, a raczej klawiaturę oddajmy świeżynce – M.
M: Ja - zadeklarowana miłośniczka zdrowego, nieprzetworzonego jedzenia. Dzień bez warzyw, owoców, orzechów, płatków, naturalnych jogurtów, daktylów, morelów, bazyliów, lubczyków [itd., itd…] to dzień totalnie stracony. A tu zaproszenie od J. na „burgery”. Z natury grzeczna, stwierdziłam, że nie odmówię. Pomyślałam, że jeden „burger” nie wpłynie destrukcyjnie na moje życie. I tu pierwsza mądrość, uwaga - grzeczność popłaca.

Do wycieczkowiczów dołączyłam, gdy byli już po dwóch „burgerach”, więc miałam przewagę MIEJSCA stosując tego dnia specjalną, delikatną dietkę przygotowującą narządy me wewnętrzne na paskudne obżarstwo.  

Po krótkiej podróży i wielu opowieściach o magicznych „burgerach”, szczerze nie mogłam doczekać się konsumpcji. Warburger - mała budka z kilkoma ławkami na zewnątrz, 
a wewnątrz przystojni (jak się później okazało również bardzo mili) panowie przygotowujący „burgery” i menu… jak kocham samoloty, byłam w szoku! Skład „burgerów” : rukola, kozi ser, jajko sadzone, marynowany kaktus?!, whisky… czego dusza zapragnie. Po dłuższym namyśle podjęłam bardzo trudną decyzję wyboru pierwszego tego typu „burgera” w swoim życiu. Zaszalałam i zamówiłam „burgera miesiąca” o pięknej nazwie Aloha.  

Znajdowały się w nim: ananas, rukola, cebulka i jakiś sos, którego składu nie pamiętałam już sekundę po tym, jak mi go zaoferowano, aby delikatnie zmniejszyć słodycz „burgera”. Po 15 minutach otrzymałam „burgera” jak na zdjęciu. Tak, zdecydowanie był to ciekawy widok. Smak? Mhmm…delikatna bułeczka i duuużo mięsa, co prawda idealnie wysmażonego i przyprawionego, ale było go baaardzo dużo. Burgera pochłonęłam pierwsza i przyznam, że byłam szczęśliwie najedzona. Lubię połączenie słodkiego z mięsem, a paprykowy sosik idealnie pasował do całości. 


R: Znam już to miejsce, ale ostatnim razem nie byłem do końca zadowolony.
Tym razem wybrałem coś dla mnie egzotycznego - burger z kozim serem, karmelizowaną cebulą, ciepłymi wiśniami, włoskim likierem...no no, brzmi smakowicie. Niestety, znowu się zawiodłem... po prostu mi nie smakowało. Okazało się, że takie połączenie jest.... NAPRAWDĘ egzotyczne. Kozi ser przechodził smakiem przez wszystko co się dało, nie mogłem tego znieść. Na domiar złego karmelizowana cebula przypominała mi ciepłe czerwone buraczki, których nie znoszę. Szczerze? Wyjadłem mięso, a cała reszta wylądowała w koszu - szok, nie sądziłem, że kiedyś tak potraktuję burgera.



Jedno muszę natomiast przyznać - Warburger ma najlepiej przyprawione kotlety, smakują super, czuć pieprz, są bardzo wyraziste. Och... szkoda, szkoda... coś nie mogę się przekonać do tego miejsca. W mojej opinii źle łączą składniki w tych burgerach i wychodzi taki zły twist.
Ale to tylko moja opinia.

Do tych bardzo odmiennych opinii dorzucę i swoją. Będzie gdzieś pomiędzy, z lekką przewagą 
w stronę pozytywną. W Warburgerze zjadłem Giacomoburgera, którego chciałem skosztować już za poprzednim razem, ale wybierałem inne pozycje (nie wiem dlaczego) i.... nie zawiodłem się. Soczysty kawałek idealnie doprawionego mięsa, ciekawe dodatki i ta bułka... . Tak, jak za poprzednim razem nie byłem do niej do końca przekonany, tak teraz była według mnie jednym z najmocniejszych punktów w moim burgerze.



Nie do końca zachwyciło mnie natomiast jajko sadzone, które spokojnie mogło być mniej ścięte (wtedy bym się pewnie upaprał ale co tam!) oraz ogólna "suchość" burgera. Bułka - choć dobra - nieco zapycha, dlatego fajnie jakby było w środku bardziej mokro;). Inna sprawa, że burger w Warze był już moim 3 burgerem tego dnia i po prostu brakowało już trochę sił. Inaczej zaatakować bułę na głodniaka a inaczej z pełnym brzuchem.


Warburger wzbudza rożne emocje ale wydaje mi się że to dobrze. Na pewno jest ciekawy i jest JAKIŚ. Pewnie kiedyś odwiedzimy go po raz trzeci i... kto wie, jak będzie... .

Smacznego!

M, R i Jul (nienajedzeni)
Większość zdjęć: P

Nastepny w kolejce: Barn Burger!

-------------------------
WARBURGER
ul. Puławska / Dąbrowskiego
WARSZAWA, POLSKA
------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Miejsce na Twoje odczucia:)