wtorek, 21 stycznia 2014

Łódź Street Food Festival.


Za nami I łódzka edycja Street Food Festival. Bardzo fajnie się stało, że uliczne jedzenie zawitało do Łodzi. Więcej, to dobrze, że wędruje po Polsce i dociera do miejsc, w których nie jest jeszcze popularne. Warszawa, długa przerwa, Kraków, Poznań, Gdańsk. W tych miastach (moje osobiste spostrzeżenie) jest sporo ciekawych miejsc street foodowych, wartych odwiedzenia 
(w Warszawie nawet bardzo dużo). Tak działa moda. Najpierw ktoś przenosi jakieś zachodnie zjawisko na nasz polski grunt. Owe zjawisko – jeśli się przyjmie – zaczyna zdobywać popularność 
i zaczynając od stolicy idzie dalej w Polskę. Po kilku miastach dociera i do Łodzi (niestety zazwyczaj nieco późno).

I tu właśnie dochodzimy do sensu takich inicjatyw jak SFF. Dzięki temu, że taka impreza odbywa się w prawie dziewiczym pod tym względem mieście, mieszkańcy tegoż mogą się ze sprawą zaznajomić, następnie zainteresować a potem, kto wie... opanować ulice?


Zanim przejdziemy do spraw podniebienia, kilka uwag na temat organizacji SFF. Przede wszystkim miejsce. Być może oddawało ono charakter Łodzi – pofabryczne budynki o industrialnym charakterze, popadające niestety w ruinę – jednak przy tak dużej ilości osób zupełnie się nie sprawdziło. Było za ciasno! 

Druga uwaga – organizatorzy mogliby w przyszłości (podczas II edycji na przykład – mam wielką nadzieje, że takowa będzie i to już niebawem!) skupić się na food truckach i tych ciekawszych stoiskach, które szerzą filozofię ulicznego jedzenia, będąc przy tym ambasadorami ciekawych oraz dobrej jakości produktów. Moim zdaniem obecność restauracji i barów takich jak Foodmarket czy Ganesh (miejscowych, także zrozumiałe jest to, że chciały się na SSF w swoim mieście pokazać) była zbędna. To łodzianie znają, natomiast dobrych, ciekawych, o dobrej jakości mięsa burgerów (mimo obecności w mieście kilku lokali), czy również dobrej jakości kiełbasek 
(w tym obszarze w Łodzi jest coś ciekawego, o czym następnym razem) już nie bardzo.

Dobrze, przejdźmy do tego, co lubimy najbardziej, czyli do smaków:)

U mnie na pierwszy ogień poszła warszawska Dobra Buła. Jakoś chwilę po 13, kiedy kolejki do tego samochodu jeszcze nie było (właściwie to byłem chyba ich pierwszym klientem – skusiłem los, gdyż potem było to prawdopodobnie najbardziej oblegane miejsce;)) podszedłem i zamówiłem serburgera (20 zł). Klasycznie. Oprócz dobrej jakości mięsa (rasa red Angus) były jeszcze standardowe warzywka i sos BBQ. Pyszny sos BBQ. Przyjemnie słodkawy, wyśmienity! 


Pierwszym moim odkryciem było to, że poczciwy korniszon idealnie pasuje do burgerów (kiedyś myślałem, że może to być tylko ogórek kiszony;)). Drugim było mięsko – aromatyczne, soczyste i wysmażone tak jak chciałem (średnio). Trzecie odkrycie to wielkość burgera. W porównaniu do konkurencji, nikt nie mógł się 
z Dobra Bułą równać. 

Pysznie, dużo i jeszcze raz smacznie! Przy najbliższej okazji odwiedzę Bułę ponownie.













Jako drugi, swój posiłek odebrał K. Oddajmy mu więc głos:

Na pierwszy ogień poszła kanapka z Bobby Burger i niestety nie był to zbyt trafiony strzał. Zachęcony wspomnieniami z wycieczki do stolicy sprzed kilku miesięcy (wtedy nie jadłem 
w Bobby’m, przechodziliśmy tylko obok) chciałem spróbować, co Bobby ma do zaoferowania. Za bodajże 12 zł zjadłem cheeseburgera. Całkiem smacznego, ale bardzo skromnego zarówno 
w składniki, jak i rozmiar. Zapakowana w papier bułka wielkością nie odbiegała wiele od tego, co serwuje nam największa sieciówka spod szyldu żółtego M. Zawiodłem się i to bardzo. Lubię zapłacić nawet więcej, ale mieć w dłoni coś konkretnego. Tu pozostał raczej niesmak.



A. odwiedziła w tym czasie samochód Tommy Burger, zamawiając burgera z jalapeno (14 zł). Wbrew pozorom nie był wcale ostry. Nie był tez niestety najlepszy, w dużej mierze z powodu suchego mięsa. Można wysmażyć wołowinę bardziej, ale zachować jej soczystość. W tym wypadku tak się jednak nie stało. Szkoda. A. kończyła już swojego burgera, kiedy do niej dotarłem, więc rzutem na taśmę spróbowałem specjału od Tommy'ego. Mięsko jeszcze było, także pozostaje mi się z tą opinią zgodzić.



Odpocznijmy chwilkę od burgerów i zobaczmy, co do powiedzenia ma K. jeśli idzie o kiełbaski 
z Wurst Kiosku:

Bardzo byłem ciekawy Wurst Kiosku. Kilka interesujących pozycji do wyboru, a ja skusiłem się na currywursta. Kiełbaskę podana na tacce, z keczupem, obsypana sporą ilością przypraw. Była smaczna i pozytywnie mnie zaskoczyła, reprezentując to „polsko - niemieckie” przedsięwzięcie. Fajna rzecz na przekąskę, szkoda, że tylko na przekąskę - jedna porcja 11 zł. 
Mógłbym jeść i jeść - dobrze i niedobrze jednocześnie;).


Następnie szukaliśmy kawy dla naszej kawoszki – A. Niestety, w miejscu które sobie upatrzyliśmy, zepsuł się ekspress. I chyba dobrze się stało, gdyż w Smaku Andów wzięliśmy sok z gravioli (5 zł). Od razu napiszę – sok przepyszny! Ten smak.... ach... zastanawiamy się nad kupieniem kilku woreczków tego specjału, także smak tajemniczego/tajemniczej gravioli popieści jeszcze nasze podniebienia. 

Do soczku skosztowaliśmy też patacones – niewielkich smażonych placuszków z zielonych bananów posypanych serem i polanych salsą (8 zł). Dla mnie - dobre, dla A. - bardzo dobre. Na pewno coś innego.







Mróz dawał popalić, dlatego pokręciliśmy się trochę, po czym podjęliśmy decyzję o zamówieniu ostatniego tego dnia, w tym miejscu posiłku. Co to było? No jasne, że burgery;)

K. wrócił do miejsca, które ja odwiedziłem na samym początku, czyli do Dobrej Buły:

Nienasycony małym burgerkiem i kiełbaską chciałem czegoś więcej - porządnego burgera. Jul wcześniej zamówił kanapkę z Dobrej Buły, więc skusiłem się i ja. Za 22 zł wybrałem hamburgera 
z niebieskim serem i mango. Na minus wymienić należy owoce, które stanowiły główny atut tego burgera a były... mega zimne (można je było osobno zgrillować, a nie kłaść na mięso…). 


Niezbyt smakowała mi bułka, ale i tak warto nadmienić, że była to dobra prawdziwa buła, a nie gąbka z hipermarketu. Poza tym wszystko na plus. Mięso super wysmażone - tak, jak chciałem, czyli słabo/średnio.

Na hamburgera czekałem jakieś 45 minut co skutecznie odczułem po stopach dzięki uprzejmości matki natury, ale nie żałuję.




Ja grzecznie stanąłem w kolejce do Cheeseburger Slow Food – miejsca, w którym razu pewnego jadłem jednego z najlepszych w życiu burgerów (http://nienajedzeni.blogspot.com/2013/07/burgertrip-2-ostatni-akt.html) - i zamówiłem cheeseburgera (16 zł). Tym razem wszystko było przygotowywane 
w food trucku (CHSF stracił swój lokal z powodu zburzenia budynku w którym się mieścił, przy ul. Przeskok w Warszawie) i – niestety – znacznie straciło na gramaturze. Zapamiętałem tę markę ze względu na ich wielkie burgery - które zmalały - ale też z uwagi na wysokiej jakości mięso. To się nie zmieniło! Wołowinka była soczysta, smaczna, może trochę za bardzo wysmażona. Dodatki świeże, wszystko idealnie do siebie pasowało (do wyboru dwa rodzaje sera, ja wziąłem cheddara). Całość 
z delikatnym posmakiem curry. Burger najbardziej zasmakował jednak A., która pomogła mi go zjeść. Ze smakiem:)




I to tyle z centrum ulicznego jedzenia w Łodzi.
Wnioski: więcej tego typu imprez! Dowiedziałem się, że są plany, aby kolejną edycje przeprowadzić już na wiosnę – jesteśmy jak najbardziej za! 
Uliczne jedzenie to świetna sprawa!

K: Fajna impreza i fajnie, że w Łodzi. Szkoda, że niezbyt przemyślana organizacyjnie. Oby następnym razem było lepiej i w lepszej porze roku:)

Czekamy zatem na wiosnę!

Smacznego!

A, Jul i K (nienajedzeni)

Jedliśmy i piliśmy w:

--------------------              
DOBRA BUŁA                 
--------------------         
------------------------     
BOBBY BURGER           
------------------------      
-------------------------     
TOMMY BURGER       
-------------------------        
----------------------
WURST KIOSK
----------------------
----------------------
SMAK ANDÓW
----------------------
-------------------------
CHEESEBURGER 
SLOW FOOD
-------------------------

5 komentarzy:

  1. Ehh szkoda ze dotarłem dopiero o 16;/ Załapałem się tylko na ser+bekon w Bobbym i musiałem spadać do pracy. Powiem o nim to samo co i Wy napisaliście. Bobby to raczej nic specjalnego niestety :( Podobno II edycja w marcu (w radiu wczoraj słyszałem nawet o lutym :O).

    Chciałem przetestować właśnie Bobbyego, CHEESEBURGER Slow food i Dobrą Bułe, teraz żałuje, że mając mało czasu poszedłem akurat właśnie do Bobbyego ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, Bobby nie zachwycił (chociaż osobiście planuję mu dać jeszcze szansę). Fajne w takim wydarzeniu jest to, że można próbować różnych smaków, w różnych miejscach i mieć potem porównanie. Przy okazji drugiej edycji (cieszę się niezmiernie, że takowa będzie mieć miejsce!) polecam jednak przyjść wcześniej. Na pewno się opłaci, bo to, co się działo właśnie koło 15 - 16 nie wyglądało najlepiej z perspektywy głodnej osoby;)

      Usuń
  2. Gramatura w Cheeseburger Slow Food wróci wraz z otwarciem nowego lokalu przy ul. Emilii Plater 36 w Warszawie już niebawem. Nie będzie to tylko burgerownia lecz amerykański diners gdzie dania będą prsygotowywane jak na Przeskok pod czujnym okiem wlascicieli z wyłącznie świeżych składników. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Po tej dobrej informacji, czekamy z niecierpliwością i zaostrzonym apetytem na nowy lokal Cheeseburger Slow Food:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam nadzieję, że następna edycja będzie bardziej przemyślana. Liczę na lepszą organizację. Jest duże zapotrzebowanie na takie festiwale :)

    OdpowiedzUsuń

Miejsce na Twoje odczucia:)