niedziela, 31 marca 2013

W poszukiwaniu burgera idealnego (część II).



                  W poprzedniej części opisane zostały dwie warszawskie burgerownie, które odwiedziliśmy podczas specjalnej kulinarnej wycieczki do stolicy. Jako iż każdy z nas miał za sobą już dwa posiłki (przypomnijmy- w Boca Burgers i Soul Food Bus) , postanowiliśmy udać się do kultowych Przekąsek Zakąsek i Pijalni Wódki i Piwa 
w celu złapania oddechu i polepszenia trawienia. Herbatka w jednym 
i lufka w drugim lokalu tak dobrze na nas podziałały, że staliśmy się już lekko głodni;) Po chwili byliśmy już więc w drodze do Warburgera, 
o którym czytaliśmy i słyszeliśmy wiele dobrego.

Warburger to niewielkie miejsce, które sądząc po frekwencji, cieszy się dużą popularnością. Na szczęście udało nam się zająć miejsca siedzące w środku, przez co mogliśmy się skupić już tylko na jedzeniu (a nie na przeciwdziałaniu marznięciu- było zimno!). Oto burgery, jakie zamówiliśmy podczas wizyty w Warburgerze (niech nie zmyli Was ich niewielka ilość, niektóre z nich były zamawiane więcej niż raz;)):

  • BBQ (grillowana wołowina, bekon, sos BBQ, sałata, cebulka czerwona, pomidor, cebula cukrowa, ogórek marynowany) / 19
  • Giacomoburger (grillowana wołowina, pesto, jajko sadzone, roszponka, sałata, cebulka czerwona, pomidor, cebula cukrowa, ogórek marynowany) / 23
  • Mister marca (grillowana wołowina, marynowana gruszka, ser Roquefort, konfitura z żurawiny, rukola)

Zacznijmy od klasyka, czyli BBQ. Burger był konkretny, mięsko w środku dobre, dobrze doprawione i... niestety podobnie jak w dwóch poprzednich miejscach, za bardzo wysmażone. Nie tak się co prawda umawialiśmy, ale że smak mięsa rekompensował zbyt długą jego wizytę na grillu, to nie narzekaliśmy:). Dodam jeszcze, że prawie wszystkie kotlety były zbyt wysmażone, chociaż raz trafiło się mięsko idealne, różowe w środku. Bekon tym razem wyczuwalny
i widoczny a sam sos jak najbardziej poprawny (chociaż tego z Boca nie przebił).



Giacomoburger to było to, na co wszyscy z nas ostrzyli sobie ząbki najbardziej. Bardzo pomysłowa kombinacja smaków, które wspaniale się ze sobą komponowały. Jajeczko, jeszcze nie ścięte, rozpływało się mieszając z bardzo dobrym w smaku pesto, zaś roszponka z powodzeniem zastępowała tradycyjną i gdzieniegdzie nudną, zwykłą sałatę. W pamięci zapadła mi reakcja K, kiedy wziął pierwszego gryza tego burgera. Mam tu na myśli reakcję za pomocą komunikacji niewerbalnej, gdyż gadać specjalnie nie było sensu, mając na języku tak pysznego burgera. Z jego mimiki i gestów wywnioskowałem tyle: chłopaaaaaki, to był najlepszy burger, jakiego dzisiaj jadłem! Naaajlapeszy!



Ja w tym czasie raczyłem się sezonowym Misterem marca, który również bardzo mi zasmakował. Co prawda trochę słabo wyczuwalne były te słodsze elementy tej burgerowej układanki (marynowana gruszka i konfitura z żurawiny) ale podejrzewam, że to za sprawą bułki. 



No właśnie, bułka. Każdy z nas był bardzo ciekaw tej słynnej bułki maślanej, która jest wypiekana 
(w przedwojennym piecu) specjalnie dla Warburgera, według autorskiej receptury, przez piekarnię z tradycjami. O ile buła pięknie prezentowała się wizualnie, to już podczas konsumpcji nie zrobiła na nas oczekiwanego wrażenia. Może za dużo sobie wyobrażaliśmy? Nasze zastrzeżenia dotyczyły przede wszystkim jej skłonności do zapychania naszych przełyków. Bułka była bardzo zbita i przez to właśnie zapychająca, co skutkowało również tym, że zabijała chwilami smak dodatków.

R: Bułka nieco zawiodła. Niby maślana, ale kleiła się do podniebienia i ogólnie psuło to przyjemność przeżuwania.

K: Bułki maślane były bardzo specyficzne w smaku i oryginalne. Spróbowałbym drugi raz, żeby ocenić na chłodno, bo wtedy byłem pod wielkim wpływem emocji wywołanymi zestawieniem smaków i dodatków:)

Przyznam, że jestem podobnego zdania. Chętnie skonsumowałbym tą bułkę jeszcze raz, na spokojnie, bo pamiętam, że dzień po wycieczce chodziła mi ona po głowie. Niby dobra, ale coś 
z nią nie tak. Niby zapycha, ale przyciąga. Nie ma rady, trzeba to sprawdzić raz jeszcze, a może i kilka razy:)


Małe rozczarowanie bułą nie wpłynęło jednak na nasze ogólne postrzeganie Warburgera, którego wspominamy bardzo dobrze. Krótkie podsumowanie lokalu z Mokotowa, widzianego oczami K: niepozorne miejsce, w którym dostaniecie burgery jak nigdzie indziej. Rewelacyjne pomysły na, wydawałoby się, coś tak zwyczajnego jak burger (w dodatku z wyjątkową bułką), a do tego super atmosfera i bardzo miły właściciel, którego gorąco pozdrawiam:).

Nieco mniej kolorowo zapamiętał Warburgera R: Pierwsze wrażenie to tłok. Ma to związek z małym wnętrzem, ale pomimo to ludzie kręcili się na okrągło - zamawiali burgery na wynos, zamawiali na miejscu, niektórzy jedli burgery przy małej ławce przed lokalem, pomimo warunków pogodowych - sroga zima. Same burgery dość przyzwoite, kotlet normalnej wielkości. Godne podkreślenia były różne kombinacje, jeśli chodzi o wnętrze burgera: ser feta, żurawina, boczek, sos BBQ, ostry sos, rukola. Jeśli mam podsumować - to mam mieszane odczucia: niby wszystko ok, ale czegoś brakowało.



Ja od siebie dodam, że to niewielkie miejsce z bardzo dobrym, a przede wszystkim, pomysłowym jedzonkiem. 

Ostatnie zdanie R odnosi się trochę do naszych wszystkich zamówień tego dnia. Praktycznie każde danie jakie jedliśmy było dobre a nawet bardzo dobre, jednak zawsze czegoś właśnie brakowało. Żaden burger nie ściął nas z nóg (już zimie było bliżej do tego, wspólnie z Dziadkiem Mrozem stale próbowała;)). Żaden nie był na tyle wyjątkowy, żebyśmy po jego zjedzeniu zamówili następnego, potem kolejnego i tak kilka razy;) Niemniej podjęliśmy próbę wyboru najlepszego lokalu i burgera idealnego, złożonego z najlepszych elementów tych burgerów, które najbardziej nam smakowały. Taki najlepszy z najlepszych.

Burger idealny według K:
Najlepsze mięso: Warburger, ale przy drugim burgerze. Idealnie wysmażone, różowe w środku. Pierwszy burger był zbyt wysmażony, ale przymknę na to oko za całokształt:) Co do ilości: w każdej burgerowni chciałbym mięsa więcej. 
Najlepsze dodatki: Warburger - za burgera we włoskim stylu z roszponką, pesto i jajkiem. Najbardziej kreatywne burgery, jakie jedliśmy tego dnia.
Najlepsza bułka: Boca Burgers - standardowa, słusznej wielkości bułka. Wyróżnienie dla Warburgera.
Najlepsze pomysły - tak jak pisałem – Warburger.
       Zwycięzcą jest jak widać Warburger:)

Burger idealny według R:
Najlepsze mięso: Soul Food Bus (mięsko 
z Biggiego).
Najlepsza bułka: Boca Burgers.
Najlepsze dodatki: dodatki nie są aż tak ważne, wszędzie w miarę dobrze dobrane. Na pewno najlepszy sos BBQ był w Boca Burgers, natomiast bekonu nigdzie nie podano fajnie, więc można to dopracować.
      Zważywszy na wszystkie elementy i okoliczności, gdybym miał wskazać najlepsze z miejsc, które zwiedziłem, postawiłbym na Boca Burgers. Przyjemnie, smacznie, choć powinni popracować nad smakiem innych burgerów.

Burger idealny według Jul:
Najlepsze mięso: duże jak w Biggim w Soul Food Busie i wysmażone jak to jedyne (różowe 
w środku) w Warburgerze.
Najlepsza bułka: ta z Boca Burges (tylko cieplejsza) z dodatkiem maślanej z Warburgera (coś w niej jednak jest).
Najlepsze dodatki i pomysłowość: zdecydowanie Warburger, jednak punkt i dla Boca, za ser pleśniowy.
        Dla mnie najlepszy był Warburger. Najlepsze kombinacje, smaczne produkty i atmosfera. Trochę za nim jest oderwana już od peletonu Boca. Peletonem jest natomiast Soul Food Bus.


Peleton złożony tylko z jednego lokalu? To brzmi tak niedorzecznie, że czym prędzej trzeba ustalić termin kolejnego wyjazdu i odwiedzić więcej miejsc:). Bądźcie czujni!

Smacznego!

K, R i Jul.

---------------------
WARBURGER
ul. Puławska/ Dąbrowskiego
WARSZAWA, POLSKA
---------------------


Jako iż dzisiaj rozpoczynają się Święta Wielkanocne, Nienajedzeni pragną złożyć wszystkim Wam- drodzy czytelnicy- wesołych, pogodnych, rodzinnych, zdrowych i przede wszystkim spokojnych oraz smacznych Świąt! 
Nie liczcie kalorii! 
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!
:)

 Nienajedzeni

piątek, 29 marca 2013

W poszukiwaniu burgera idealnego (część I).


                To było bardzo ambitne zadanie. Trzech głodnych facetów (A. tym razem postanowiła odpuścić, dając przyzwolenie do odbycia typowo męskiej wycieczki;)), pięć miejsc do odwiedzenia 
i chęć spróbowania jak najwięcej. Niestety do wszystkich miejsc nie udało się dotrzeć, co nas jednak bardzo nie zmartwiło, gdyż jest pretekst do następnego, konsumpcyjnego wyjazdu do stolicy.

Przejdźmy do konkretów. Pierwszym naszym przystankiem był lokal Boca Burgers. Zachęceni dobrymi recenzjami tego przybytku oraz ciekawymi kompozycjami burgerów, zameldowaliśmy się tam zaraz po naszym przyjeździe do Warszawy. Boce towarzyszyły więc wielkie oczekiwania (celowo nie przejedliśmy się podczas śniadania;)). Z wielkimi apetytami oczekiwaliśmy na nasze pierwsze tego dnia zamówienia. Oto one:

  • Boca BBQ Becon (wołowina, bekon, ser, sałata, pomidor, grillowana cebula, sos BBQ) w zestawie z frytkami i colesławem / 24
  • Boca Blue Cheese (wołowina, ser pleśniowy, ogórek zielony, sałata, pomidor) 
    w zestawie z frytkami i colesławem / 24   

Burger z serem pleśniowym, na którego zdecydowało się dwóch z nas, był bardzo ciekawy. Wszystkie składniki w środku świeże, bułka smaczna, niezapychająca a mięsko dobre, choć nieco za mocno wysmażone (pomimo tego, że Pani za ladą pytała się o stopień wysmażenia i na pewno usłyszała moją odpowiedź: średnio). Podobnie było u moich kolegów, także tu należy się minusik.


Całościowo burger był dobry a główny dodatek, jakim był ser pleśniowy, był niezwykle trafiony, jednak nie była to kanapka idealna. Przede wszystkim brak sosu sprawiał, że całość prezentowała się nieco zbyt sucho. Wysmażone mięsko (choć kolejny raz podkreślę, że było ono dobre) w tym aspekcie nie pomogło, a jego smak chwilami przebijały nawet warzywa. Zabrakło soczystości, po prostu.


Burger BBQ, z którym rozprawiał się R, prezentował się już lepiej. Sos był dobry i co najważniejsze nadał burgerowi soczystości. No i ten bekon... grillowany boczek to chyba najlepszy dodatek obok sera (kotlet wołowy biorę za podstawę:)), jaki może się w burgerze znaleźć. I świetnie współgra smakowo z sosem barbecue. Jednak i w tym przypadku zabrakło trochę do ideału. Tu największe zastrzeżenia były do mięska, które mogłoby być lepiej doprawione, mniej wysmażone i być... większe;). 



Burger BBQ z perspektywy R: na początku lekko się zasmuciłem, ponieważ liczyłem na kotleta większych rozmiarów. Ale całość wyglądała apetycznie i rzeczywiście taka była. Smak podkręcał rewelacyjny sos BBQ, wszystko podczas jedzenia wypływało na talerz, palce miałem umazane - po prostu pysznie. Bułka była niezła. Burger był w zestawie, więc miałem jeszcze frytki - fajne, grube, smaczne i surówkę. Ogólnie byłem zadowolony.


Chociaż mieliśmy siły i ochotę na więcej, to pozostaliśmy przy jednym burgerze na osobę, gdyż czekały na nas następne miejsca.

Po krótkim spacerze i obowiązkowej przerwie na sport (robi wrażenie ten Narodowy;)), dotarliśmy na Stację Balon, gdzie znajduje się Soul Food Bus, mobilna burgerownia na kółkach. Dotarcie tam sprawiło trochę trudności, jednak byliśmy głodni 
i zdeterminowani. Trzy osoby, trzy zamówienia:

  • Burger Biggie (250g wołowiny, ser, bekon, sałata, pomidor, czerwona cebula) / 18
  • Snoop Dogg (ser, bekon, karmelizowana cebula, grillowane pieczarki, 
    parówka) / 12
  • Quesadillas Ham Cheese (szynka, mozzarella, sałata, pomidor, czerwona 
    cebula) / 11

Najbardziej konkretny i najlepszy był Biggie, no ale co się dziwić, ćwierć kilo mięsa obłożonego bekonem robi swoje. Wołowina dobrze doprawiona, pieprzna a całość smaczna. W SFB jest możliwość wyboru pieczywa do burgera i R skorzystał z takiej okazji, wybierając do Biggiego ciemną bułę (raczej popularna, do kupienia w większości piekarni i większych sklepach). I moim zdaniem to był błąd, gdyż to pieczywo psuło nieco smak całości. Lubię ciemne bułki z rożnego rodzaju ziarnami, jednak w burgerze mi jakoś one nie pasują . Najlepszy był kawał mięsa, którego gramatury użylibyśmy do burgera idealnego (o czym na koniec, w drugiej części).



Tak spotkanie z 'ćwierćkilowcem' w bułce wspomina R: Sam kotlet był ogromny - prawdziwa dawka mięsa dla prawdziwego faceta. Sama przyjemność wgryzać się w taką warstwę mięsa. Później było trochę gorzej. Ilość bekonu nie była powalająca w stosunku do tego, co widziałem na zdjęciach  
i filmikach polecających to miejsce. Sos BBQ też nie powalił i nie było efektu wylatywania wszystkiego z bułki. Plusem było to, że można było wybrać rodzaj pieczywa: ciemne lub jasne, ja wybrałem ciemne. Bułka była w porządku.


Moja quesadilla (co mnie podkusiło? Dlaczego nie burger?) była nijaka. Strasznie rozwodniona przez pozbawione aromatu pomidory, mdła w smaku a szynką była zwykła konserwowa. Nie uratował jej równie mdły i mało wyrazisty sos. Za dużo warzyw i za mało konkretów. Raczej nie polecam.


Na koniec najbardziej kontrowersyjna z zamówionych przez nas pozycji- hot dog, o ciekawej nazwie Snoop Dogg. Jego siłą miały być plastry grillowanego boczku, co rzadko można spotkać w tego typu jedzeniu oraz pieczarki. Jako iż zamówienie na Snoop Dogga złożył K, to jemu właśnie oddam głos 
w tej sprawie.

Jak to powiedział niedawno ładnie Jul: szkoda życia na hot dogi, jedzmy burgery! Niestety jakiś zły demon mnie podkusił i odwiedzając Soul Food Bus-a, zamówiłem hot doga o wdzięcznej nazwie "Snoop Dogg" (wolałbym Wiz Khalifa, choć po nim mogłaby mnie złapać gastrofaza... mniejsza 
z tym). Podkusił mnie demon oraz filmik znaleziony na YouTube od innego blogera żywieniowego - hot dog od chłopaków z busa wyglądał naprawdę ciekawie. 
Niestety rzeczywistość i klient z ulicy (a ten jest przecież najważniejszy!) zweryfikowały pana Snopp'a. Bułka nie hot dogowa lecz zwykła, podłużna - przyjmijmy, że to plus. Dalej już tylko gorzej. W środku bułki: parówka przecięta na dwie połówki, trochę pieczarek, a z wysmażonej góry bekonu znalazłem kilka skrawków przy pomocy lupy. To ma być ten rewelacyjny hot dog? No sorry...


Poza tym - to moje dziwne widzimisię, ale nie lubię robienia z jednej parówki dwóch, krojąc ją na pół. To tak, jakby pokazać, że do bułki należałoby wsadzić dwie dla pełni smaku, ale dzieląc jedną na pół, nikt się nie zorientuje ;)
Odwiedzając SFB, sugerowałbym skupić się na burgerach - kolega wziął Biggiego - 250g wołowiny 
z dodatkami i wyglądało to super. Hot dog w Soul Food Bus okazał się być... bez duszy.

Ja tylko dodam , że sam smak hot doga ciekawy (poprawny), bo i dodatki w postaci wspominanego wielokrotnie bekonu i pieczarek nietypowe, jednak z pewnością, Snoop nie był i dla naszej pozostałej dwójki czymś wyjątkowym.

W tym miejscu kończymy opis jedzenia z Soul Food Busa oraz I część wpisu o odwiedzonych przez nas, warszawskich burgerowniach. Zapraszamy na część II, już w niedzielę. W sam raz na wielkanocne śniadanko:).

Smacznego!

---------------------
BOCA BURGERS
ul. Oboźna 9
WARSZAWA, POLSKA
---------------------

---------------------
SOUL FOOD BUS
Stacja Balon, Wybrzeże Szczecińskie
WARSZAWA, POLSKA
---------------------

K, R i Jul.


niedziela, 24 marca 2013

Nasze wielkie, greckie... jedzenie.




             Czasem mamy z A szczególne wyjścia. Najczęściej zdarzają się one z powodu jakiejś wyjątkowej okazji, albo godnej uczczenia chwili. Taka sytuacja przydarzyła się nam w ostatni czwartek. Chcieliśmy wybrać jakieś wyjątkowe miejsce na nasza „specjalną” kolację i wybór padł na grecką restaurację Kamari. Dlaczego akurat ona? Ano głównie dlatego, że mieliśmy już ją odwiedzić w przeszłości, również podczas wieczoru specjalnego, jednak wtedy zdecydowaliśmy się na inne miejsce. No ale w końcu do Kamari zawitaliśmy.  

Chociaż był już wieczór, to zbyt wielu ludzi w restauracji nie było. Wybraliśmy miejsce tuż przy oknie (za oddzielającym nas parawanem), z widokiem na rozkopaną ul. Piotrkowską. Oczywiście od chwili wzięcia w nasze ręce kart menu, do momentu zamówienia minęło sporo czasu, gdyż zazwyczaj wybór dań sprawia nam trudność;). Od razu muszę przyznać, że pomimo kilku, typowych greckich pozycji, dania dostępne w Kamari nie wzbudziły we mnie szczególnej ciekawości. Ot, raczej powszechne, restauracyjne propozycje. No ale lepiej smakować jedzenie, niż tylko przeglądać je w menu. Oto co ujrzeliśmy na naszym stole, poza czekadełkiem, na które złożyła się pita grecka i, a jakże, tzatziki (za ukośnikiem cena 
w złotych):

  • Mix Przystawek (duży talerz z przystawkami: Tzatziki, Feta, Szkordalia, Dolmades i Oliwki) / 19
  • Stifado (mięso od szynki duszone w białym winie z sosem pomidorowym i cebulą) z zapiekanymi ziemniakami / 24
  • Souvlaki hirini (szaszłyki wieprzowe macerowane w zalewie ze świeżych przypraw i oliwą z oliwek) z Pitą grecką / 23
  • Baklawa (zapieczone w słodkim sosie tradycyjne greckie ciasto filo z nadzieniem waniliowym, orzechami, migdałami i cynamonem) / 12
  • Wino Kleoni (białe, półsłodkie) / 7
  • Wino Kleoni (białe, wytrawne) / 7
  • Cappuccino / 9

Przystawki to typowe greckie smakołyki. A bardzo smakował Dolmades, czyli ryż w liściach winogron, fajna przekąska na zimno, mnie natomiast Szkordalia (pasta ziemniaczano- czosnkowa), smaczna alternatywa dla tłuczonych ziemniaków. Oliwki duże, czerwone, bardzo dobre, podobnie jak delikatna w smaku feta polana oliwą. Prawda jest taka, że w Polsce do wszelkich wymaganych fety sałatek, najczęściej używa się sera feto-podobnego, słonego i kleistego. Warto zastąpić ten półśrodek, oryginalną fetą, której smak jest wyjątkowy. Tzatziki, jeden 
z symboli kulinarnych Grecji, był delikatny i kremowy. Konieczne jednak było doprawienie tego dipu solą, gdyż smak nie był zbyt wyraźny.


Stifado nieco nas podzieliło. Samo mięso dobre, jednak o smaku stanowił w tym przypadku sos. 
A nie miała do niego zastrzeżeń, smakował jej, mnie natomiast trącił nieco banalnością. Smak był po prostu zbyt znajomy. Pieczone ziemniaczki a kolei nie przypadły do gustu A, podczas gdy ja zjadłem je prawie wszystkie. Tak się właśnie uzupełniamy;).


Szaszłyki wieprzowe były dobre. Mięso dzięki zalewie z oliwy, ale przede wszystkim dzięki idealnemu dla nas stopniu wysmażenia (już bez krwi, ale jeszcze nie wysuszone) było soczyste i delikatne. Jedynie mogłoby być bardziej przyprawione, ale i bez tego się broniło. Grecka pita jako dodatek okazała się dobrym pomysłem.


Na koniec najlepsze. Jeśli ktoś czyta naszego bloga regularnie, to wie, że zarówno A, jak i ja uwielbiamy desery. No, a jeśli je uwielbiamy, to oznacza, że często je jemy. To zaś prowadzi do konkluzji takiej, że coraz trudniej nas zaskoczyć, jeśli chodzi o te słodkie (zazwyczaj) przyjemności.
Baklawie się to udało. To ciastko z ciasta filo, wypełnione w środku bardzo smaczną masą, przypominającą konsystencją i smakiem nieco chałwę, było najmocniejszym punktem naszej kolacji 
w Kamari. Nawet to, że ciasto filo i francuskie nie są moimi ulubionymi składnikami deserów, nie zaszkodziło rewelacyjnemu smakowi Baklawy.


Nawet jeśli posiłek w lokalu nie powala na kolana, będąc w dużej mierze jedynie poprawny, ale kończy się naprawdę smacznym deserem, to wrażenia z kolacji są jak najbardziej pozytywne. 
I w takich właśnie nastrojach opuściliśmy to miejsce w przekonaniu, że greckiej kuchni trzeba będzie jeszcze w przyszłości spróbować.


Smacznego!

---------------------
KAMARI
ul. Piotrkowska 15
ŁÓDŹ, POLSKA
---------------------

Postscriptum: Już w przyszłym tygodniu, relacja z wyjazdu do stolicy, w poszukiwaniu burgera idealnego. Zachęcamy do śledzenia i czytania wszystkich miłośników jedzenia:).

A i Jul (nienajedzeni)




piątek, 15 marca 2013

Obiad z naleśnikiem w roli głównej i włosem w tle.


          
               Sprawa miała się tak: chcieliśmy z A zjeść gdzieś dobry 
i raczej zdrowy obiad, nie tracąc na to zbyt wiele czasu i pieniędzy. Propozycje były właściwie trzy: typowo domowy obiadek w tradycyjnym pobliskim lokalu, naleśniki w słynnym Manekinie oraz naleśniki w ciągle nowej Pozytywce. Jako iż skupiliśmy się na okolicach ul. Piotrkowskiej, pozostały nam do wyboru już tylko naleśniki. W Manekinie każde z nas bywało  wiele razy, dlatego postanowiliśmy dać szansę lokalowi o pozytywnej nazwie Pozytyvka, mieszczącemu się na parterze kamienicy słynnego, aczkolwiek wysłużonego już dziś Grand Hotelu. 
Dostaliśmy imitującą stronę gazety kartę, która przy pierwszym kontakcie była raczej nieczytelna, i po chwili wybraliśmy nasze dania. Oto one (za ukośnikiem cena w złotych):

  • Salami, pomidor, mozzarella, oliwki, sos grzybowy 
    (naleśnik wytrawny) / 11.5
  • Chili con carne (naleśnik zapiekany serem) / 13.5
  • Latte / 7
  • woda (0.33) / 3.50

Naleśnik numer jeden był bardzo dobry. No, może troszkę za mało doprawiony, ale mnie, wielkiemu miłośników solenia, widocznie trzeba więcej (tak wiem, że to nie zdrowe;)). A bardzo smakował sos grzybowy, jaki do tej pozycji wybraliśmy. Rzeczywiście, bardzo fajne łączył się z resztą, chociaż dla mnie ów sos mógłby być ciut gęstszy. No, ale najwięcej smaku i tak dawało salami i przede wszystkim mozzarella, która pięknie ciągnęła się przy krojeniu naleśnika. Smaczne były również surówki, jakie dostaliśmy. Soczyste, świeże, mocny punkt na talerzu.



Uwagę zwracała także wielkość dania. Ktoś, kto nie miał jeszcze okazji zjeść współczesnego, wytrawnego naleśnika, którego ekspansja trwa, mógłby być całkiem zaskoczony. Głodomorzy oczywiście powinni sobie jeszcze coś zamówić, jednak na mały i średni głód ta porcja będzie akuratna.



Chili con carne, chociaż nigdzie nie było to zaznaczone, cechowało się znaczną ostrością (za sprawą sosu pomidorowego). To znaczy dla mnie była ona znaczna, ale ja odczuwam duże szczypanie języka nawet po kontakcie z pikantnym ketchupem:). Jednak i A, która do ostrych smaków jest przyzwyczajona, chętnie przywitałaby na talerzu coś łagodniejszego, gdyż przy końcu dania ta ostrość już nieco męczyła. Szkoda, bo w środku naleśnik miał niezłe mielone mięsko, którego smak niestety chwilami ginął. Sprawę załagodził trochę sos czosnkowy (zamówiony dodatkowo), który był kremowy i ogólnie poprawny.


Ze względu na to, że zostało nam jeszcze trochę czasu, oraz że z A wychodzi czasami łasuch (jakby ze mnie nie wychodził...;)), chcieliśmy zamówić koktajl. Niestety zamówienie nie doszło do skutku przez wydarzenie, jakie miało miejsce pod koniec naszej konsumpcji. Otóż przekrawając po raz ostatni naleśnika, zauważyłem kawałek jasnego włoska. Zaciekawiony pociągnąłem to tajemnicze ciało obce i z tego kawałka zrobił się pokaźny, długi włos. Jako iż ani ja, ani A nie nosimy takiego koloru włosia na sobie, byliśmy pewni, że to ciało, jest naprawdę obce. A zgłosiła sprawę obsługującej nas dziewczynie, ta zaś przeprosiła i sprawa na tym się zakończyła. Włos namierzony, przeprosiny były, zjedzony (nie do końca) posiłek był dobry, jednak na koniec niesmak pozostał.

Podsumowując, Pozytyvka proponuje dobre naleśniki, które są przy tym dość duże i niewiele kosztują, jednak nie jest to miejsce, do którego moglibyśmy chodzić często. Na pewno mogło być lepiej za pierwszym razem, ale tak się nie stało. O mały włos... .

Smacznego!

-----------------------
POZYTYVKA
ul. Piotrkowska 72
ŁÓDŹ, POLSKA
-----------------------

A i Jul (nienajedzeni)

poniedziałek, 11 marca 2013

Pizza po raz drugi. Włoska robota.




            Prawdziwa włoska pizza, nie jest ciągle zbyt popularna w naszym kraju. Zdecydowana większość pizzerii proponuje amerykańską wersję tego dania, czyli grubsze, często puszyste ciasto, popularne składniki typu: pieczarki, szynka, kiełbasa, boczek, etc. (chociaż tu da się zauważyć gdzieniegdzie coraz większą fantazję) i obowiązkowe sosy (najczęściej pomidorowy i czosnkowy ). Bez sosu, dla wielu miłośników tego dania, nie ma zabawy. Inna cechą charakterystyczną dla większości pizzerii, jest wyposażenie. Większość lokali posiada niezbyt wyszukane piece elektryczne, co wpływa na typowy ale i lubiany przez nas smak pizzy. Tak jest w typowej, znajdującej się w Polsce pizzerii.

Ale gdyby tak podać pizzę, na bardzo cienkim i chrupiącym cieście, umieścić na niej typowo włoskie składniki (zamiast szynki pieczonej czy gotowanej- szynkę dojrzewającą, zamiast wyrobu seropodobnego- mozzarellę i parmezan) a sosy zastąpić oliwą, to wtedy mielibyśmy do czynienia z włoskim sposobem na pizzę. 
I każdemu życzymy, aby chociaż raz takiej prawdziwej, włoskiej pizzy w naszym kraju spróbował. Być może odkryjecie zupełnie nową jakość tego popularnego dania.

My już odkryliśmy. Pewną wieczorową porą wybraliśmy się do dobrze już nam znanej pizzerii w Bełchatowie. Mamma Mia to prawdziwie włoska knajpa, prowadzona przez włochów, idealna na biesiadę ze znajomymi czy rodziną (to też jest takie włoskie;)). Decyzja o spędzeniu wieczoru właśnie tam, jak zawsze wprowadziła nasze żołądki i kubki smakowe w nerwowy czas oczekiwania. Mając już w ręku menu, uważnie prześledziliśmy strony z przystawkami i dodatkami. Co do pizzy, to byliśmy zgodni praktycznie od samego początku. Mamy swoje dwie ulubione, wygrała ta bardziej mięsna. Posiadając jednak w sobie ten pierwiastek odkrywcy, nie chcieliśmy tego wieczoru poprzestać tylko na pizzy, stąd nasza wnikliwa analiza menu. Oto co z tej analizy wyniknęło (za ukośnikiem cena w złotych):

  • Prosciutto e Rucola (sos pomidorowy, ser mozzarella, szynka parmeńska, rukola, parmezan) / 28
  • Pieczarki z sosem mascarpone / 16
  • Caldo-Fredo (lody waniliowe z gorącymi malinami z bita śmietaną) / 12
  • kawa biała / 5
  • woda (0.2) / 3

Przystawka bardzo miło nas zaskoczyła. Do tej pory nie byliśmy bowiem zbyt wielkimi fanami pieczarek i mascarpone (to ostatnie jedliśmy tylko na zimno, w deserach). W tej propozycji oba składniki były bardzo smaczne. Jedynie sos z mascarpone mógłby być bardziej gęsty, po to, żeby pieczarka więcej go „wyłapywała”. Razem bowiem stanowią cudowne połączenie. 


Nie było za to problemów ze zbieraniem sosów za pomocą focaccia, jakie otrzymaliśmy do naszego dania, w liczbie pięciu sztuk. Powiem szczerze, że ta przystawka mocno nas zapełniła, a przecież główna atrakcja wieczoru była ciągle przed nami.


Po kilkunastu minutach zbierania sił, na stole pojawiła się ona! Smukła acz konkretnych rozmiarów, apetycznie wyglądająca pizza. Podstawa, czyli ciasto było rewelacyjne. Miało idealnie wyważony smak i było w sam raz doprawione. Ponadto było pięknie zarumienione i chrupiące. Z pewnością ten wyjątkowy smak i wygląd, nadaje ciastu tradycyjny, kamienny piec, który jest najważniejszym miejscem w lokalu.

Dodatki, jakie występują w tak lubianej przez nas pozycji, często są w lokalach zastępowane, przez nieco tańsze i łatwiej dostępne zamienniki. W tym wypadku nie było o tym mowy. Szynka parmeńska nie okazała się być szwarcwaldzką czy westfalską. Cudowna w smaku, lekko słodkawa, idealna do świeżej rukoli. Nawet A przekonuje się do tej wędliny, jednak na razie tylko na pizzy. Może kiedyś:). Do tego stopiona, delikatna mozzarella, którą pokochałem dzięki A (rukolę zresztą też- grazie! :)) 
i dodający charakteru parmezan. To są smaki pizzy idealnej.


Często mam problem z sosem pomidorowym, którym smaruje się ciasto. Zazwyczaj jest on wodnisty, bez smaku, jakby użyto do niego jedynie koncentratu pomidorowego. Tu było inaczej. Sos był czerwony, gęsty o bardzo dobrym, lekko słodkawym smaku. Spokojnie mógłbym go skosztować łyżką;).


Łyżką również mógłbym spróbować oliwy, która w Mamma Mia podawana jest w dwóch rodzajach. Oliwa z czosnkiem i papryką. Obie aromatyczne, obie idealnie pasują do pizzy, jednak częściej używaliśmy tej czosnkowej. Dla tych, co się w tym momencie krzywią- spróbujcie takiego połączenia, przełamcie się! My też na początku nie polewaliśmy pizzy zbyt dużą ich ilością, ale ilekroć przychodzimy do Mamma Mia, ta ilość się stale zwiększa.


Teraz wróćmy do ilości jedzenia na talerzu i w naszych brzuchach. Nie byliśmy w stanie zmieścić wszystkiego, gdyż 42 cm pizza to naprawdę solidna porcja, ale spokojnie, nic się nie zmarnowało:). Jeden, duży kawałek wrócił z nami do domu, po czym natychmiast został zjedzony:).
Zanim jednak opuściliśmy restaurację, podołaliśmy jeszcze deserowi (no bo jak to tak bez deseru?) w postaci lodów waniliowych z gorącymi malinami. Bardzo dobre dopełnienie tego idealnego dla podniebienia wieczoru.


Podsumowując, jeśli ktoś lubi typową włoską pizzę (bądź jest jej po prostu ciekaw) i nie jest uzależniony od tradycyjnych polskich sosów, to do Mamma Mia, biegiem, marsz! Koniecznie!

Smacznego!

------------------------
MAMMA MIA
ul. Mielczarskiego 35 B
BEŁCHATÓW, POLSKA
-----------------------

A i Jul (nienajedzeni)

czwartek, 7 marca 2013

Na wieczorny głód- zapiekanka!



              Dzisiaj krótki wpis na temat jednej z ciekawszych fast foodowych (tak to nazwijmy) łódzkich propozycji. Zapiekanka to jedno z najbardziej popularnych ulicznych przysmaków. Dostać ją można praktycznie wszędzie, w rożnych składnikowych konfiguracjach. Najwięcej zapiekanek oferowanych jest chyba ciągle w pobliżu dworców, w niezbyt gustownych plastikowych budkach. Ale są też miejsca, które z poczciwej zapiekanki potrafią zrobić nad wyraz interesujące i zaskakująco smaczne danie. Takie miejsce ma np. Kraków (właściwie kilka, na placu Nowym). Od jakiegoś czasu ma je również i Łódź.

W Zapiekarni & Plackolandi byłem już wiele razy, najczęściej w porach wieczorno-nocnych (wtedy zapiekanki smakują najlepiej:)). Podobnie było też ostatnio. Wracając ze znajomym (niestety bez A) ze spotkania w pubie, nie mogliśmy nie zahaczyć o to niewielkie miejsce. Nasze zapiekanki:

  • Góralska (pieczarki, ser, kiełbasa, ser wędzony, ogórek kiszony, sos)
  • Mięsożerców (pieczarki, ser, boczek, salami, kurczak z cebulką, sos)

Góralska, to mój absolutny faworyt. Co prawda wszystkich nie spróbowałem, ale połączenie smaków kiełbasy, ogórka kiszonego i wędzonego sera jest dla mnie fenomenalne i spośród wszystkich propozycji lokalu, ta odpowiada mi najbardziej. Każdy kęs to uczta dla podniebienia i chociaż wersja duża, jest naprawdę duża i pożywna, to zawsze jest mi przykro jak się kończy:). 


Do każdej zapiekanki można wybrać sos (wszystkie własnej receptury). Dla mnie najlepszym dodatkiem jest sos czosnkowy, który chyba do większości tego typu dań pasuje idealnie . Ten w zapiekarni jest gęsty, kremowy, po prostu dobry. Kolega wybrał zapiekankę z kurczakiem, boczkiem i salami, która również bardzo mu smakowała. Trzeba przyznać, że ilość mięsa robiła wrażenie, także nazwa pasuje idealnie.


O sukcesie tego miejsca mogą świadczyć kolejki, jakie można tu spotkać nie tylko w porze wieczornej. Kluczem są przede wszystkim zawsze świeże dodatki i cudownie chrupiące, dobrej jakość bagietki. Można zapomnieć natomiast o mrożonych produktach czy mikrofalówce, które dla wielu ludzi, niestety ciągle kojarzą się z zapiekankami najbardziej. W tym lokalu każda z nich jest przygotowywana na miejscu, zaś jej pieczenie w piecyku odbywa się na oczach zgłodniałych klientów. Dodając do tego słuszne porcje (mała- ok. 25 cm, duża- ok. 40 cm), które zaspokoją zarówno niewielki, jak i duży głód i świetną lokalizację, miejsce to jest skazane na sukces. 


Zapiekarnia oferuje też naleśniki, które z zasłyszanych wokół opinii, również cieszą się dużą popularnością. Ale pod tym kątem, Zapiekarnię & Plackolandię odwiedzimy innym razem (wspólnie z wielką miłośniczką naleśników- A), co nie będzie zbyt dużym problemem, gdyż często nam do niej po drodze.

Smacznego!

--------------------------------
ZAPIEKARNIA & PLACKOLANDIA
ul. Piotrkowska 52
ŁÓDŹ, POLSKA
--------------------------------

Jul (połowa nienajedzonych:))

wtorek, 5 marca 2013

Wracamy do domu, przez Kraków. Meta- "Moaburger".



            Nasz pobyt w górach dobiegł końca. Trzeba było się pożegnać z górami, nartami, oscypkami 
i wracać do domu. Oczywiście nie można spędzić kilku godzin 
w samochodzie o pustym żołądku. Pytanie tylko, gdzie te żołądki napełnić? 

Przyznam, że odpowiedź na to pytanie była nam znana już wcześniej. Na fali popularności burgerów, nie bacząc na niezbyt dogodną porę do jazdy samochodem, oraz na śnieg pokrywający wszystko wokół, ruszyliśmy do Krakowa. Dokładniej na ul. Mikołajską, do Moaburger. Lokal jest niewielki, kilka stołów, blat z krzesłami, bar i ubikacja (kuchnia oczywiście także, acz schowana), jednak w porównaniu do niektórych miejsc, 
w których są podawane burgery, można w Moa naprawdę wygodnie zjeść. Przynajmniej w tygodniu, o godzinie piętnastej. Burgery w menu wszelakie, ciężko było wybrać. W imię eksperymentów z jedzeniem, można by wziąć oczywiście po dwa na osobę, jednak ich wielkość spokojnie pozwoli zaspokoić głód za pierwszym podejściem.


Po kilku minutach wnikliwego studiowania menu, zdecydowaliśmy się na konkretne burgery. Oto nasze zamówienie (cena w PLNach):
  • MoaBurger (200g mięsa wołowego, boczek, ser edamski, burak, ananas, sałata, pomidor, ogórek, czerwona cebula, sos pomidorowy, majonez) / 23
  • Spiced Lamb (mięso jagnięce, chilli sos, cebulowe bhaji, jogurt miętowy, sałata, pomidor, czerwona cebula, pomidorowy relish, majonez) / 23
  • Milkshake / 9
  • Nestea / 6


Już od pierwszych kęsów wiedziałem, że Moa to miejsce szczególne, jeśli chodzi o burgery. Te połączenia składników, jakie tam występują, imponują już na papierze. W momencie jedzenia jest jeszcze lepiej. Przyznam, że miałem obiekcje do buraka w burgerze, jednak podczas jedzenia zniknęły one natychmiast. Fajnie komponował się z wołowiną. 


Cudowne, soczyste mięso, obowiązkowo różowe w środku, chrupiące plastry boczku, smaczne ogórki i słodki ananas, wspaniale się ze sobą łączyły pod podniebieniem. Właśnie, ananas! Co prawda owoc ten występuje w wytrawnych przecież pizzach, jednak jego obecność w burgerze mnie lekko zdziwiła. Następnie zdziwienie zamieniło się w zachwyt, gdyż dzięki plastrom ananasa, smak burgera był inny, niepowtarzalny.


Drugi burger, wybrany przez A, oczywiście również zachwycał. Jagnięcina dobra, soczysta, jednak w tym burgerze wrażenie robiły składniki. Było ich dużo i niektóre były naprawdę egzotyczne. Na przykład plaster cebulowego bhaji. Smakiem i konsystencją przypominało to nieco kotleta sojowego. Ten składnik wzbudził u nas największe kontrowersje. Niby dobre, coś nowego, a jednak smak dodanego tam curry, trochę za bardzo wpłynął na całość burgera. Niewyczuwalny był natomiast jogurt miętowy, którego byliśmy niezwykle ciekawi. Zdecydowanie jednak więcej w tych burgerach było smaków pozytywnych, po prostu dobrych. Zarówno A, jak i ja, byliśmy zadowoleni z naszych wyborów, chociaż te i tak były podjęte wspólnie. Wiadomo, zawsze lepiej się zamienić i spróbować więcej:).  

Jeszcze słowo o bułkach. Dobre, acz nieco płaskie pieczywo, 
w niczym nie przypominało standardowych, hamburgerowych bułek. I dobrze, gdyż na tym tez właśnie polega sukces dzisiejszych, prawdziwych burgerów. Są robione z prawdziwych, świeżych, dobrej jakości produktów. W przypadku bułek często są one robione na specjalne zamówienie.

Do burgera, A zamówiła koktajl o smaku piernikowym. Koktajle jak zauważyliśmy za barem, są przygotowywane z gotowych syropów, czego A się nieco obawiała. Jednak ich smak (przynajmniej w przypadku tego konkretnego) jest bardzo dobry.

To było wspaniałe zwieńczenie górskiego obżarstwa. Gdzież indziej mogliśmy zjeść ostatni posiłek w Małopolsce jeśli nie w stolicy województwa. Było pysznie!



Postscriptum: Dla tych co lubią burgery, mamy dobrą wiadomość! Niebawem będzie ich tu więcej, także serdecznie zapraszamy do śledzenia naszego bloga! :)

Smacznego!



-------------------                                             
MOABURGER
ul. Mikołajska 3
KRAKÓW, POLSKA
-------------------



A i Jul (nienajedzeni)