sobota, 27 lipca 2013

W królestwie pyry...

                Poznań pyrami stoi więc i pyry trzeba koniecznie zjeść 
w Poznaniu:) A jest gdzie popróbować tych klasycznych dla naszej szerokości geograficznej warzyw. My wybraliśmy lokal o wszystko mówiącej nazwie Pyra Bar, do którego zaszliśmy w niedzielne popołudnie.

Szczerze powiedziawszy, spodziewaliśmy się raczej typowo barowego wystroju 
w wersji „po kosztach”. I tu pierwsza miła niespodzianka, bo w Pyrze było ładnie i czysto. Jest to bar ale z aspiracjami. Na pewno goście czują się tu dobrze, nie ma powodu, aby było inaczej. No 
i naprawdę sporo tam miejsca (co odnotowaliśmy, kiedy A. odkryła drugą salę obok i niewielkie patio). Przez ziemniaczane menu przekopaliśmy się nie bez trudu, gdyż przy wielu pozycjach zatrzymywaliśmy wzrok na dłużej. Po pewnym czasie nasze zamówienie jednak się wykrystalizowało. Oto one:


  • Sałatka Ziemniakowa (wędzony boczek, czerwona cebula, ogórek konserwowy, 
    w towarzystwie drobno pokrojonych ziemniaczków z majonezem) / 9
  • Pyra z bzikiem (Pyra z pieca w towarzystwie smakowitego twarożku z czerwoną cebulką, szczypiorkiem i odrobiną masła) / 13
  • Szare ale jare (klasyczne poznańskie szare kluchy w towarzystwie duszonej kapusty kiszonej z podsmażonym boczkiem i cebulką) / 13
  • Koktajl truskawkowy / 5
  • Cappy / 4.5

Kiedy te wszystkie dania wylądowały na naszym stole, nie wiedzieliśmy, od czego zacząć. Wszystko wyglądało smakowicie i wszystkiego chcieliśmy natychmiast spróbować. Muszę podkreślić, że odkąd podjęliśmy decyzje o wyruszeniu na ziemniaczany obiad, byliśmy bardzo głodni! I nie skupialiśmy się przez to tylko na jednym talerzu, łącząc za pomocą widelca wszystkie smaki:)


Co nam zapadło w pamięci na dłużej? Przede wszystkim przepyszna sałatka ziemniaczana. Idealny balans smaku pomiędzy ziemniakami, wędzonym boczkiem i warzywami. Majonez spajał to wszystko razem tak, że nie mogliśmy się wręcz od tej sałatki oderwać. 

Nie trzeba było jej doprawiać, wszystko grało od początku. Czuć było, że wszystko jest świeże i nie czekało na nas kilka dni. Sałatka nie była nawet tradycyjnym daniem obiadowym a my już byliśmy zachwyceni!


Pyry z gzikiem, wiadomo, tradycyjna pozycja z tego regionu. Razem z A, zajadaliśmy się gzikiem nie raz, np. w Łodzi, w Pijalni Wódki i Piwa. Robiliśmy je również sami i nigdy nie mieliśmy zastrzeżeń. 
W Poznaniu było podobnie. Smakowało nam. Po prostu. Niczego nie było za dużo (śmietany czy twarożku), może oprócz porcji (tzn. za dużo biorąc pod uwagę nasze całe zamówienie, jeśli ktoś weźmie tylko gzika, to porcja będzie akuratna:)). Ta była sporych rozmiarów, co miało nam pod koniec wizyty w Pyra Barze dać się we znaki (problemy z podniesieniem się z krzeseł ;)).

























Na koniec rzecz najbardziej obiadowa – szare kluski z duszoną kapustą kiszoną. Nigdy takich kluseczek nie jedliśmy więc była to dla nas całkowita nowość. Szare kluseczki przywiodły na myśl dwie znane nam potrawy: kluski kładzione oraz prażuchy. Z tymi pierwszymi kojarzą się smakowo 
i nieco z wyglądu. Z prażuchami łączy je podobna konsystencja i sposób podania (podsmażony boczek i cebulka). 

Osobiście jestem miłośnikiem prażuchów mojej babci i klusek kładzionych mojej mamy (zresztą 
A również:)), dlatego szare kluski bardzo mi smakowały. Nie przeszkadzał mi nawet chwilami przesadny tłuszcz na talerzu, bo przecież taka jest specyfika tego dania. Słowa uznania również za kapustę, świetnie doprawioną i idealnie pasującą do kluseczek.


Oprócz jedzenia próbowaliśmy też koktajl truskawkowy, czyli zmiksowane truskawki ze śmietaną. Pyszna klasyka!

Pyra Bar to bardzo przyjemny - a co najważniejsze - smakowity lokal, gdzie ziemniaki mają różne oblicza, ale jedną wspólna cechę – są po prostu smaczne. Na naszym stole nie było słabego punktu 
a widząc wokół nas najróżniejsze dania z pyr (np. zapiekankę ziemniaczaną) narobiliśmy sobie smaka na kolejną wizytę w Pyra Barze, podczas następnego pobytu w Poznaniu. Warto tam iść!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


---------------
PYRA BAR
ul. Strzelecka 13
POZNAŃ, POLSKA
---------------


wtorek, 16 lipca 2013

W malowanej chatce...

                      Pamiętacie Matriksa? Avatara? Incepcję? Co te filmy mają wspólnego z naszym kolejnym wpisem? Ujmę to tak, czasem fajnie jest wejść do zupełnie innego świata i posiedzieć w nim chwilkę. Z dala od hałasu, często zmieniającej się pogody, opatrzonych miejsc, itd. Taką właśnie możliwość daje nowy lokal na ul. Piotrkowskiej w Łodzi – Kluska Polska. Brzmi ciekawie, prawda? Jeszcze ciekawiej jest w środku.....

Przechodząc przez próg, weszliśmy do zupełnie innej rzeczywistości. Właściwie to do wymalowanej, drewnianej chatki z kominkiem, kaflową kuchenką i mnóstwem kotów. Poczuliśmy się jak w komiksie. Wrażenie przebywania w nierzeczywistym świecie było niekiedy tak silne, że zastanawialiśmy się czy aby na pewno krzesła nie okażą się papierowe i nie rozwalą pod naporem naszych ludzkich ciał. Brawa za wystrój! Coraz rzadziej można przecież spotkać coś naprawdę oryginalnego i interesującego. W Klusce nie ma z tym problemu!



W dniu, kiedy zaszliśmy do Kluski Polskiej, trwała bardzo atrakcyjna promocja ( – 50% na wszystkie dania z karty). Wiele pozycji z tego powodu było na wyczerpaniu, więc wybór mieliśmy dosyć ograniczony. Oczywiście nie przeszkodziło nam to koniec końców wybrać ciekawe dania. Oto one:

  • Kopytka marchewkowe z wołowiną w sosie pieprzowym / 17.50 (przed doliczeniem zniżki)
  • Kopytka bazyliowe polane gulaszem z boczkiem i kiełbasą po cygańsku / 17.50 (przed doliczeniem zniżki)

Dania komponuje się wybierając pomiędzy kopytkami, kluskami śląskimi, pyzami ziemniaczanymi 
i dodając do tego któryś z sosów lub gulaszy (do każdego rodzaju klusek przypisane są już gotowe propozycje sosów). Porcję za dopłatą można powiększyć do 500 g, także jeśli ktoś ma większy apetyt, może spróbować zaspokoić go większą ilością kluseczek;).


Kluseczki bardzo fajnie wyglądają na talerzu. W smaku dobre, chociaż przyznam szczerze, że to czy były one marchewkowe, czy bazyliowe jakoś specjalnie ich nie różniło. Szkoda, wyraźniejszy smak poszczególnych wariacji mógłby uczynić kluseczki naprawdę oryginalnymi. Nasze były takie tylko 
z nazwy i wyglądu.

  
Kluseczki kluseczkami, zagłębmy nosy w sosy;). Wołowinka w sosie pieprzowym faktycznie pieprzna, ale nie aż tak aby mnie zniechęcić do podjadania z talerza A, której ów sos bardzo smakował. Wołowina dobrze wysmażona, doprawiona, może lekko gumiasta (chociaż dla mnie to plus). Sos 
w smaku przypominał taki typowy, mączny, gęsty sosik do bitek. Smak bardzo tradycyjny, ale przez to sprawdzony.


Porcja z gulaszem również cechowała się dobrze znanym nam smakiem. Tym razem był to smak lecza, którego nie jadłem już bardzo długo, co odbiło się na tempie (szybkie) spożywanego przeze mnie posiłku. Gulasz cygański był bardzo dobry. Lekko słodkawy i dobrze doprawiony (nie ostry, na szczęście;)). Jedyny minusik to kiełbaska, która mogła być lepszej jakości (najlepiej - prawdziwa, wiejska). Całość składników jednak się świetnie komponowała i do kluseczek pasowała idealnie.


Podsumowując, wizyta w Klusce Polskiej była niezwykle udana i miła. Szczególnie dla oczu, gdyż ciekawych elementów w zasięgu wzroku było sporo. Smakowo również byliśmy zadowoleni i na pewno tam wrócimy, aby spróbować innych połączeń.

Urocza chatka, smaczne jedzenie, niezwykle sympatyczna obsługa, tak.... zdecydowanie warto się wybrać!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)



-------------------
KLUSKA POLSKA
ul. Piotrkowska 85
ŁÓDŹ, POLSKA
-------------------

wtorek, 9 lipca 2013

Burgertrip 2 - ostatni akt.

      Dzisiaj ostatni już z odwiedzonych podczas specjalnego wyjazdu lokali.

III. Cheeseburger Slow Food, czyli klasyczne zaskoczenie.

Trafiliśmy tam po wizycie w Barn Burgerze, także poprzeczka była ustawiona wysoko. Oczywiście między wizytami w tych lokalach zrobiliśmy sobie długi spacer. Dzięki temu zrobiło się więcej miejsca w naszych żołądkach. Na całe szczęście! Miejsca bowiem było potrzeba wiele, bo to naprawdę duże burgery są...

Do rzeczy.

Zamówiliśmy:
  •  2x Cheeseburger (200g wołowiny, ser do wyboru, rukola, ogórek, czerwona cebula, pomidor + sosy: salsa i BBQ) / 18/szt

R: to już przeszło samo siebie! Mała burgerownia z fajnym ogródkiem i menu powalające na łopatki: cztery burgery na krzyż i jeszcze Pan za ladą zachęcający do spokojnego przestudiowania karty menu. Z Jul. po pierwszym szoku bez zbędnego zastanawiania się zamówiliśmy dwa cheeseburgery, żeby jak najszybciej "zaliczyć" to miejsce i iść na prawdziwe burgery.

Jednak jak dostałem bułkę, to byłem w szoku. Mięso ogromne, super wysmażone - tak jak chciałem - krwiście. Burger fantastyczny, no co? Trzeba to przyznać - to było smaczne, wielkie 
i jeszcze raz smaczne. Jak komentowaliśmy później z Jul. - taka typowa klasyka, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu. Niewielkie dodatki, smaczna bułeczka, ogromny kotlet, no klasyka po prostu, SUPER klasyka. Jak to łatwo kogoś od razu spisać na straty. A tu takie zaskoczenie! Już drugie podczas wyjazdu. 

Co za dzień, takiej wyprawy się nie spodziewałem.

Zaskoczenia ciąg dalszy. Tak, jak wyżej – kiedy zobaczyliśmy z R. kartę, nie byliśmy zachwyceni. Raczej rozbawieni, no bo jak tu nie zadrwić, kiedy jeszcze nie dawno wybierało się spomiędzy długiej listy, opatrzonych w ciekawe składniki burgerów a teraz widzi się zaledwie kilka propozycji. Tradycyjny cheeseburger, cheeseburger z dodatkiem bodajże sera pleśniowego, cheeseburger 
z awokado i to prawie wszystko. A, jeszcze można wybrać gatunek sera do swojej buły. Niby wszystko to jest napisane, ale nie sprawdziliśmy tego lokalu przed wyjazdem zbyt dokładnie. No, no - szaleństwa nie było. 

W takich okolicznościach postawiliśmy na prostotę i wzięliśmy klasyczne cheeseburgery. I co? 
I... zaskoczenie. TOTALNE! 


Burgery okazały się mieć najlepsze mięso, jakie jedliśmy tego dnia. Najlepiej wysmażone, najlepiej doprawione , największe i najsmaczniejsze. Do tego fajna, klasyczna sezamowa bułka i soczyste warzywa. Sosy nie zrobiły na nas już takiego wrażenia, ale wcale ich nie potrzebowaliśmy. Burger był soczysty i konkretny w smaku. Był dla mnie tylko jeden minus, mianowicie dominujący posmak curry. Lubie curry, ale w kurczaku, w burgerze wolałbym, go nie czuć. Jednak ten minus, w porównaniu 
z resztą składu był mikroskopijnej wielkości. Nasze burgery zjedliśmy z przyjemnością.

Z Cheeseburger Slow Food wyszliśmy bardzo najedzeni i przede wszystkim zadowoleni, że wybór jednak okazał się trafny, a my zjedliśmy konkretnego i praktycznie idealnego, klasycznego burgera. No bo czegóż można chcieć więcej od klasyka? Mniam!

Smacznego!

R i Jul (nienajedzeni)
Zdjęcia: P

---------------------
CHEESEBURGER SLOW FOOD
ul. Przeskok 2
WARSZAWA, POLSKA
---------------------

niedziela, 7 lipca 2013

Burgertrip 2 cd.

                 Ciąg dalszy naszej burgerowej wyprawy do stolicy. Dojechawszy do Warszawy, pierwsze kroki skierowaliśmy na ulicę Złotą, gdzie mieści się Barn Burger. Właściwie ja Barn Burgera odwiedziłem tego dnia dwa razy, najpierw z R, P i little W a potem jeszcze z M, która tyle dobrego usłyszała o tym miejscu, że nie mogła go ominąć. Gotowi na kolejną porcję burgerowych wyznań? Jeśli tak, to zapraszam do czytania:)

II. Barn Burger, czyli Nienajedzeni chcą świeżego mięska!

Zamówiliśmy:
  • Heart Attack (warzywa, burger 200g, podwójny bekon, podwójny ser, chipsy + sos BBQ, sos czosnkowy, colesław, fryty) / 26
  • Mr. Pacanova (warzywa. burger 200g, pieczarki, ser kozi, bekon, ser, rucola + sos BBQ, sos czosnkowy, colesłąw, fryty) / 26
  • Sex & Violence (warzywa, burger 200g, rucola, mascarpone ziołowe, bekon, ser + sos BBQ, sos czosnkowy, colesław, fryty) / 26   


M: Tym razem miejsce posiłku zdecydowanie bardziej przypominało... miejsce posiłku. Przyjemna, kolorowa knajpka wypełniona po brzegi. Menu kredą wypisane na ścianie, mój wybór: Sex & Violence - burger 200 gr, ser, bekon, rukola, colesław, fryty, ziołowe mascarpone, warzywa, sos czosnkowy, BBQ - na wynos. Klasycznej się nie dało;). Po 15 minutach otrzymałam pudełeczko z napisem SEX. SEX klasyczny...bez skojarzeń. "Zjem go w domu na spokojnie.." - mówiłam do siebie.

Lecz droga do metra okazała się wystarczająco za długa (M dołączyła do nas nieco później, więc Barn Burgera odwiedziła na sam koniec wyprawy - przyp. Jul.). W pociągu otworzyłam pudełeczko, zaaplikowałam sosy z przewagą BBQ i pierwszy gryz... wstyd się przyznać, biorąc pod uwagę moje warzywka, ziółka... ale SEX... był przepyszny. Pachnąca bułeczka plus idealnie skomponowane dodatki, zdecydowanie połechtały moje bezkonserwantowe podniebienie.


R: Na początek naszej wyprawy od razu bomba. Lokal dość duży jak na tego typu miejsca, posiadający niewielką antresolę. Spokojnie zmieściliśmy się tam z wózkiem dziecięcym przy dość dużym ruchu.
Wystrój super: ściany ozdobione krzykliwymi hasłami, komentarzami; jest lista rankingowa tutejszego konkursu jedzenia burgera na czas; na dole i na górze telewizory, no i przede wszystkim imponujące menu rozpisane na całej ścianie z niewyobrażalną ilością naszych ulubionych dań 
z wołowinką. Same nazwy powalają, np. Mamas, Papas, Dupas Bladas.
Ja miałem Heart Attack: wołowinka niezłych rozmiarów, podwójny ser, podwójny bekon, chipsy, warzywka, do tego super fryteczki, colesław i dwa sosy.


Jednym słowem – pycha! Naprawdę smaczne burgery. Kiedy Pani podała je do stolika, buzie same nam się uśmiechały (a może reagujemy tak już na każdego burgera?). Nawet mój synek, maluszek nie omieszkał dotknąć czegoś tak pięknego. Bardzo smaczna bułka, z wierzchu pachnąca bardzo słodko, ale już w całości pasująca idealnie. 


Bekon może troszeczkę za mocno spieczony jak dla mnie, ale jego ilość rekompensuje wszystko. Sosy widać, że przygotowane na miejscu, bardzo dobre. Kotlet duży, smaczny - mógłby być trochę wyraźniej przyprawiony.
Cały jednak pobyt w Barn Burgerze był bardzo udany. Wyszliśmy stamtąd najedzeni, zadowoleni, zaskoczeni, że na początek wyprawy od razu taki hit nam się trafił. Szkoda tylko, że P. nic nie mogła zjeść...


Cóż ja mogę do tego dodać? No, coś dodam;).
Przede wszystkim – pokłony za bułkę. Rozumiem, ze może ona budzić skrajne opinie, ale dla mnie ta pyszna, słodkawa bułka (do tego fajnie pachnie) jest idealna. Przynajmniej przy tych składnikach, które miałem w burgerze. Kompozycje, pomysły, smaki.... jest tego tyle, że każdy na pewno znajdzie coś odpowiedniego. 


Mój burger – Mr. Pacanova, z rukolą, bekonem, kozim serem i pieczarkami był bardzo, bardzo(!) dobry. Uwielbiam smak sera koziego, nie sposób go pomylić. W burgerze było go tyle ile potrzeba. Nie dominował, był jednym z wielu akcentów, które składają się na ten niepowtarzalny smak. Grillowany (mocno!) bekon – klasyka smaku. Nawet pieczarki, za którymi raczej nie przepadam 
w takich daniach, idealnie tam pasowały. No zachwyt nad Barn Burgerem i tyle. Wspominam do dzisiaj!


Słowo o wnętrzu – ciekawe, kolorowe, z amerykańskimi akcentami i z jajem (napisy na ścianach, na drzwiach do ubikacji). Drzwi duże, otwarte tak, że aż chce się wejść z ulicy do tego lokalu i bardzo się cieszę, że i my weszliśmy i spróbowaliśmy burgerów z Barn Burgera:).

Barn Burger stał się największym odkryciem tego wyjazdu. Zapewne, podczas kolejnej wycieczki udamy się tam (podobnie jak to było i teraz) już na samym początku. Warto się tam wybrać:).

Smacznego!

M, R i Jul (nienajedzeni)
Większość zdjęć: P

Następny w kolejce: Cheeseburger Slow Food + podsumowanie.

----------------------
BARN BURGER
ul. Złota 9
WARSZAWA, POLSKA
----------------------

piątek, 5 lipca 2013

Burgertrip 2.

                  No nie idzie długo wytrzymać bez burgerów, nie idzie! Przypomnijmy, podczas poprzedniej burgerowej wyprawy do Warszawy odwiedziliśmy: Boca Burgers, Soul Food Bus oraz Warburger. 
W każdym z tych lokali spróbowaliśmy burgerów, a na koniec stworzyliśmy burgera idealnego (każdy z nas). Pomimo sporego mrozu, wyjazd był bardzo udany. Ostatnio wyruszyliśmy do stolicy w tym samym celu po raz drugi.... .

Teraz mamy lato, więc czynniki pogodowe nam sprzyjały. Czy dostosował się do nich poziom jedzenia? Odpowiedź znajdziecie między słowami M (zaliczyła burgerowy debiut), R (stary burgerowy wyjadacz) oraz moimi (tu należy powtórzyć poprzedni nawias). Piękne zdjęcia wykonała dla nas P, 
a wszystkiemu przyglądał się (kiedy nie spał) mały W. Tyle o uczestnikach wyprawy, przejdźmy do konkretów! Żeby było przejrzyście, poszczególne burgerownie będą prezentowane w osobnych wpisach – mamy dużo materiału;).

I. Warburger, czyli spotkanie ze znajomym.

Zamówiliśmy: 
  • Aloha (wołowina, grillowany ananas, ser pleśniowy, rukola, chutnej, czerwona cebulka / 25
  • Dzikakrowa  (wołowina, kozi ser, karmelizowana cebulka z wiśnią, likier Maraschino) / 27
  • Giacomoburger (wołowina, roszponka,  sadzone jajko, pesto) / 23
  • Lemioniada / 5
  • Oranżada / 5

Głos, a raczej klawiaturę oddajmy świeżynce – M.
M: Ja - zadeklarowana miłośniczka zdrowego, nieprzetworzonego jedzenia. Dzień bez warzyw, owoców, orzechów, płatków, naturalnych jogurtów, daktylów, morelów, bazyliów, lubczyków [itd., itd…] to dzień totalnie stracony. A tu zaproszenie od J. na „burgery”. Z natury grzeczna, stwierdziłam, że nie odmówię. Pomyślałam, że jeden „burger” nie wpłynie destrukcyjnie na moje życie. I tu pierwsza mądrość, uwaga - grzeczność popłaca.

Do wycieczkowiczów dołączyłam, gdy byli już po dwóch „burgerach”, więc miałam przewagę MIEJSCA stosując tego dnia specjalną, delikatną dietkę przygotowującą narządy me wewnętrzne na paskudne obżarstwo.  

Po krótkiej podróży i wielu opowieściach o magicznych „burgerach”, szczerze nie mogłam doczekać się konsumpcji. Warburger - mała budka z kilkoma ławkami na zewnątrz, 
a wewnątrz przystojni (jak się później okazało również bardzo mili) panowie przygotowujący „burgery” i menu… jak kocham samoloty, byłam w szoku! Skład „burgerów” : rukola, kozi ser, jajko sadzone, marynowany kaktus?!, whisky… czego dusza zapragnie. Po dłuższym namyśle podjęłam bardzo trudną decyzję wyboru pierwszego tego typu „burgera” w swoim życiu. Zaszalałam i zamówiłam „burgera miesiąca” o pięknej nazwie Aloha.  

Znajdowały się w nim: ananas, rukola, cebulka i jakiś sos, którego składu nie pamiętałam już sekundę po tym, jak mi go zaoferowano, aby delikatnie zmniejszyć słodycz „burgera”. Po 15 minutach otrzymałam „burgera” jak na zdjęciu. Tak, zdecydowanie był to ciekawy widok. Smak? Mhmm…delikatna bułeczka i duuużo mięsa, co prawda idealnie wysmażonego i przyprawionego, ale było go baaardzo dużo. Burgera pochłonęłam pierwsza i przyznam, że byłam szczęśliwie najedzona. Lubię połączenie słodkiego z mięsem, a paprykowy sosik idealnie pasował do całości. 


R: Znam już to miejsce, ale ostatnim razem nie byłem do końca zadowolony.
Tym razem wybrałem coś dla mnie egzotycznego - burger z kozim serem, karmelizowaną cebulą, ciepłymi wiśniami, włoskim likierem...no no, brzmi smakowicie. Niestety, znowu się zawiodłem... po prostu mi nie smakowało. Okazało się, że takie połączenie jest.... NAPRAWDĘ egzotyczne. Kozi ser przechodził smakiem przez wszystko co się dało, nie mogłem tego znieść. Na domiar złego karmelizowana cebula przypominała mi ciepłe czerwone buraczki, których nie znoszę. Szczerze? Wyjadłem mięso, a cała reszta wylądowała w koszu - szok, nie sądziłem, że kiedyś tak potraktuję burgera.



Jedno muszę natomiast przyznać - Warburger ma najlepiej przyprawione kotlety, smakują super, czuć pieprz, są bardzo wyraziste. Och... szkoda, szkoda... coś nie mogę się przekonać do tego miejsca. W mojej opinii źle łączą składniki w tych burgerach i wychodzi taki zły twist.
Ale to tylko moja opinia.

Do tych bardzo odmiennych opinii dorzucę i swoją. Będzie gdzieś pomiędzy, z lekką przewagą 
w stronę pozytywną. W Warburgerze zjadłem Giacomoburgera, którego chciałem skosztować już za poprzednim razem, ale wybierałem inne pozycje (nie wiem dlaczego) i.... nie zawiodłem się. Soczysty kawałek idealnie doprawionego mięsa, ciekawe dodatki i ta bułka... . Tak, jak za poprzednim razem nie byłem do niej do końca przekonany, tak teraz była według mnie jednym z najmocniejszych punktów w moim burgerze.



Nie do końca zachwyciło mnie natomiast jajko sadzone, które spokojnie mogło być mniej ścięte (wtedy bym się pewnie upaprał ale co tam!) oraz ogólna "suchość" burgera. Bułka - choć dobra - nieco zapycha, dlatego fajnie jakby było w środku bardziej mokro;). Inna sprawa, że burger w Warze był już moim 3 burgerem tego dnia i po prostu brakowało już trochę sił. Inaczej zaatakować bułę na głodniaka a inaczej z pełnym brzuchem.


Warburger wzbudza rożne emocje ale wydaje mi się że to dobrze. Na pewno jest ciekawy i jest JAKIŚ. Pewnie kiedyś odwiedzimy go po raz trzeci i... kto wie, jak będzie... .

Smacznego!

M, R i Jul (nienajedzeni)
Większość zdjęć: P

Nastepny w kolejce: Barn Burger!

-------------------------
WARBURGER
ul. Puławska / Dąbrowskiego
WARSZAWA, POLSKA
------------------------

wtorek, 2 lipca 2013

Naleśnikowa Francja - elegancja.

               Któż nie lubi naleśników? Z dżemem, kremem czekoladowym, serem, bitą śmietaną, 
z jagodami, bananem, jabłkami, brzoskwiniami, z cukrem, z lodami, pancakesy ..... . Naleśników jest tyle ile na nie pomysłów. Są również i naleśniki wytrawne, które stały się popularniejsze dzięki naleśnikarniom, jakie można spotkać niemal w każdym większym mieście. Naleśniki, podobnie jak 
i pierogi, są na tyle popularne i mają tak wielu miłośników, że nie ma problemów z zapełnieniem dobrej naleśnikarni.


W Łodzi taką jest np. Manekin, miejsce powszechnie znane 
i lubiane, do którego jako nienajedzeni na pewno kiedyś zajdziemy. Nieopodal jest też Pozytywka, która na blogu już gościła. Od kilku miesięcy do rodziny naleśnikarni dołączyła mieszcząca się w Manufakturze – Suzette. Pomysł na Suzette wziął się z Francji, dokładniej z paryskich knajpek z tym specjałem. W karcie naleśników jest sporo, są zarówno te na słodko, jak i wytrawne. My skupiliśmy się na tych drugich – galettes (ciasto robione jest z mąki gryczanej). Nasze zamówienie:

  • Naleśnik z sosem śmietanowo – kurkowym / 18.70
  • Naleśnik z wątróbką drobiową i sosem wiśniowym / 14.20
  • Zupa serowa z grzanką ziołowo – czosnkową / 6.90
  • Herbata smakowa / 5.90

Najlepsza sytuacja na talerzu to taka, kiedy nie trzeba już nic samemu doprawiać. Chyba że są to potrawy, które z natury wymagają osobistego wykończenia, wedle swoich preferencji (np. tatar). Zarówno nadzienie z wątróbki, jak i sos śmietanowo – kurkowy były bardzo wyraziste, co zatrzymało nas przy naleśnikach z Suzette od początku do końca.

Wątróbka ciągle jest dla niektórych dość kontrowersyjnym daniem. Kiedyś straszono nią dzieci, zaś dzisiaj wprowadza do coraz to nowych dań (wspominałem o pizzy z wątróbką, prawda?). Mnie połączenie naleśnika z delikatnym smakiem wątróbki urzekło. Dodając do tego jeszcze sos wiśniowy, czyli coś z zupełnie innego bieguna smakowego, powstało naprawdę ciekawe połączenie. Do wszystkich niemogących się przekonać, oraz do zwykłych wątróbkowych ignorantów – spróbujcie wątróbki!:). Niekoniecznie nawet w tym naleśniku, ważne aby była podana w jakimś ciekawym daniu. Może Was urzeknie?



Naleśnik A, jak zgodnie razem stwierdziliśmy, był jeszcze lepszy. Przede wszystkim z uwagi na wspomniany wyrazisty smak i tradycyjne połączenie śmietany i aromatycznych kurek w sosie, który raczej nie miał prawa zawieść. Każdy naleśnik miał być konsumowany przez nas mniej więcej po połowie, ale wyszło tak, że A. zjadła więcej tego z grzybkami zaś ja tego z wątróbką. I nikt nie narzekał ;).



Jeśli chodzi o same naleśniki (ciasto), to nie wyróżniały się one specjalnie. Ich barwa była intrygująca, smak już niekoniecznie. Mówiąc w skrócie – nie przeszkadzały w jedzeniu, będąc dodatkiem do sosów i nadzienia.

W Suzette spróbowaliśmy również zupy serowej, podanej z dwiema niewielkimi grzankami ziołowo – czosnkowymi. Zupa smaczna, gęsta, aczkolwiek nie potrafiłbym jej chyba zjeść w całości. Po kilkunastu łyżkach może wydawać się już nieco za ciężka.



Podsumowując – Suzette to ciekawe miejsce na naleśnikowej mapie Łodzi, z naleśnikami 
o ciekawych kompozycjach. Fajna alternatywa dla obfitych dań mięsnych czy fast foodów.

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


------------------
SUZETTE
ul. Ogrodowa 19A
ŁÓDŹ, POLSKA
------------------