wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, Święta...


                 Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, wszystkim naszym stałym czytelnikom, podglądaczom, przypadkowym przechodniom, łasuchom, niejadkom, dużym, małym, grubym, chudym, uczulonym i wszystkożernym życzymy: 

WESOŁYCH, SPOKOJNYCH I SMACZNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA! 



niedziela, 15 grudnia 2013

Słodkie (i nie tylko), litewskie szaleństwo!


Ostatnio trochę ponarzekaliśmy, dlatego dziś – dla równowagi – pean pochwalny na cześć pewnej cukiernio – kawiarnio – piekarni, z którą jest niestety jeden, poważny problem. Nie znajduje się ona w Polsce. Szkoda!

No dobrze, ale w sumie ma to również pewne plusy. Po pierwsze – nie jesteśmy w stanie jej często odwiedzać, więc nie przytyjemy tak prędko. Po drugie – nie jesteśmy w stanie jej często odwiedzać, więc nam się nie znudzi. A jak tylko znajdziemy się kiedyś w Wilnie, to natychmiast tam pognamy!

Pinavija Cafe & Bakery była pierwszym miejscem, jakie odwiedziliśmy po przyjeździe do Wilna. Przez ponad godzinę kręciliśmy się jeszcze po sennym o poranku mieście, w oczekiwaniu na otwarcie. Byliśmy ciekawi, zniecierpliwieni i troszkę głodni (to ostatnie tyczy się bardziej mnie – przyp. Jul.);). Co ciekawe, kiedy Pani otworzyła cukiernię, natychmiast weszło kilka osób, które chyba również czekały już kilka minut, aż Pinavija otworzy swe podwoje. 


W środku, naszą uwagę natychmiast przyciągnęły Kibiny (ceny od 4 do 6 Lt) - pieczone pierożki 
z rozmaitymi kombinacjami nadzienia. Ledwo zdążyliśmy przeczytać, co znajduje się w tych ustawionych za ladą a już przychodziły następne. Wszystkie cieplutkie i pachnące. Ja zdecydowałem się na wytrawną ich odmianę - kibin z kozim serem i szpinakiem. A. poprzestała na kawie (pyszne cappuccino!).



Moja bułeczka długo na stoliku nie postała. Doskonałe połączenie chrupiącego ciasta z soczystym nadzieniem. To ostatnie było wyśmienite, wspaniale współgrało ze słonawym ciastem. Nie było go za dużo, co w przypadku słodkiego wkładu uważałbym za minus. Tutaj było odwrotnie – nadzienie nie przytłaczało, nie było ciężkie, było go tyle ile potrzeba. Ser kozi uwielbiam, a szpinak w potrawach coraz bardziej mi smakuje, tak więc to musiało być pyszne! 



Oczywiście nie poprzestałem na jednym pierożku (będziemy używać tego określenia zamiennie 
z bułeczką - oba pasują;)) i zamówiłem jeszcze jednego. Tym razem na słodko - kibin z serem 
i gruszką. Ech, sam nie wiem, który był lepszy... . W tym przypadku smak był bardziej klasyczny, przypominał serowe nadzienie naleśników. Przypominał, gdyż ta gruszka kierowała chwilami moje skojarzenia w innym, nieznanym mi dotąd kierunku. W połączeniu z ciepłym i świeżym ciastem bułeczka wprost rozpływała się w ustach. Pycha!



Wychodząc z kawiarni Pinavija, byliśmy pewni, że jeszcze tam wrócimy. I wróciliśmy! Następnego dnia, a wtedy....

… wtedy zjadłem najlepszy sernik w moim życiu! Jestem miłośnikiem serników, jadłem ich w życiu wiele, ale spokojnie mogę powiedzieć, że ten był zdecydowanie najlepszy! Co ciekawe był na zimno (bez pieczenia). Jego smak zdradzał wysoką jakość sera, z jakiego został zrobiony. Był słodki 
(chwilami z lekką nutką kwaskowatości) i delikatny a w jego serowej masie znajdowały się kawałki suszonych owoców i – tak mi się wydaje – pokruszone herbatniki. Ten zapach, ten smak.... wart jest naprawdę wiele! Jeśli uwielbiacie serniki i będziecie w Pinavij, zachęcam do kupna całego bloku 
(a co tam!, starczy dla Was i najbliższych łasuchów, czekających na upominek:)). Ja zjadłem tylko jeden kawałeczek, czego żałuje, ale to zaostrzyło tylko mój apetyt na tyle, że jeśli będę jeszcze kiedyś w Wilnie, to od razu skieruję się na ulicę Vilniaus. Jeśli ktoś z Was czytających się tam wybiera, to dajcie znać;).

Na tych co nie przepadają za sernikami czeka do wyboru masa innych, znakomicie wyglądających ciast (ceny od 6 Lt / 100g.), które się zmieniają z dnia na dzień.


Niestety, tylko ja cieszyłem się wyśmienitymi smakami z piekarenki Pinavija, gdyż A. dzielnie trzymała dietę, wolną od słodkości. Nadrobimy to innym razem!;)

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

W opisie stosowaliśmy zamiennie określenia: piekarnia, cukiernia i kawiarnia w stosunku do Pinaviji, gdyż każdym z tych miejsc Pinavija po trosze jest.

------------------------------
PINAVIJA Cafe & Bakery
ul. Vilniaus 21
WILNO, LITWA
-----------------------------

wtorek, 3 grudnia 2013

Gorsza strona burgera w Gdyni


Dzisiaj na blogu echa naszego wyjazdu nad morze.

Będąc na Pomorzu, nie mogliśmy nie odwiedzić którejś z tamtejszych burgerowni. Wiadomo, bułka 
z wołowiną i dodatkami ma u mnie specjalne względy;). Ostrzyliśmy sobie ząbki na kilka takich lokali, jednak biorąc pod uwagę to, że w trójmieście gastronomia jest zróżnicowana i że w każdy dzień mieliśmy ochotę na coś innego, odwiedziliśmy tylko jedną burgerownię. I nie była to żadna z tych, które sobie założyliśmy. 

Niestety.

W Gdyni życie knajpiane koncentruje się na ul. Świętojańskiej. Właśnie tam szukaliśmy miejsca 
z burgerami, o którym przeczytaliśmy dobre opinie. Skusiła nas witryna i hasło: 'burgery' w jednym z lokali w centrum Gdyni. Jak się okazało, nie była to ta konkretna burgerownia, jednak byliśmy już na tyle głodni, że nie chcieliśmy szukać dalej.

Błąd. Mogliśmy poszukać...

Nasze zamówienie:

  • Francuz (wołowina, zapiekany ser camembert, rucola, żurawina) / 19
  • Koziołek (wołowina, kozi ser, rucola, pomidor, cebula, sos musztardowy) / 18

Dobrze wiecie, że burgery były przez nas (no dobra, bardziej przeze mnie) konsumowane już wiele razy. Do tej pory jako 'nienajedzeni' zwiedziliśmy kilka miejsc z burgerami w Warszawie, Poznaniu 
i Krakowie. Jakieś porównanie jest, więc można już jasno i wyraźnie powiedzieć, że 
3 Burger w Gdyni zjadłem chyba najsłabszego do tej pory burgera (chyba, gdyż 3B ma w tym niechlubnym rankingu konkurencję w postaci Łódzkich Burgerów, ale o tym kiedy indziej).


Zaczynamy - 'Francuz'. Potencjał był, wiadomo przecież od dawna, że sukces polega m.in. na tworzeniu ciekawych połączeń, np. słodkiego ze słonym. Smażone mięso wołowe uformowane 
w kotlet idealnie pasuje do np. ananasa i taki skład burgera nie jest już pewnie dla nikogo zaskoczeniem. Widziałem połączenia dziwniejsze (truskawki na przykład). Wydawać by się mogło, że żurawina również dobrze sprawdzi się 
w bułce z mięskiem. Niestety, nie był to trafiony pomysł. Mieszanka wołowiny, koziego sera
 i żurawiny nie smakowała. Żurawina zabiła smak wszystkiego. Lubię, jak słodycz przełamuje smak wytrawnych dodatków, jednak tutaj była ona nie do zniesienia. Burger był po prostu mdły a najważniejszy jego składnik – mięso – zupełnie przepadł. Do tego kotlet nie był idealnie wysmażony, przez co zrobił się trochę suchy. Bułka poprawna, ale do ekstraklasy jej daleko.


Drugi burger był już lepszy, smaki o wiele ciekawsze, bo bardziej zróżnicowane. Nie został on jednak przez A. zjedzony do końca z jednej, prostej przyczyny. Był suchy. Ta niedobra cecha występowała 
w obu burgerach, jednak w 'Koziołku' było to bardziej odczuwalne. Jeśli kotlet nie jest zbyt soczysty, 
a sosu jest tyle, co nic, to możemy zapomnieć o jakimkolwiek aromacie.



Chociaż nasza wizyta była uboga w wyszukane i ciekawe smaki, to jednak uważam, że 3 Burger ma potencjał. Może burgery tam serwowane z czasem nabiorą jakości, soczystości, smaku (frytki były np. dobre)? Może. Długa droga przed nimi... . Jak ktoś był tam ostatnio, niech da znać!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

------------------
3 BURGER
ul. Świętojańska 61
GDYNIA, POLSKA
------------------

sobota, 16 listopada 2013

Odkrywamy smaki Wilna: Europejski wieczór z odrobiną luksusu.


Wracamy po przerwie!

Po prawie dwóch miesiącach nieobecności na blogu (wakacje:)) chcemy zabrać Was w miejsce szczególne. Dzisiejsza relacja będzie bowiem 
z wileńskiej restauracji Bistro 18, która na jednym ze znanych portali, gdzie ocenia się i dyskutuje 
o miejscach z jedzeniem na całym świecie, jest 
w pierwszej trójce najlepszych i najchętniej komentowanych restauracji. Jeśli o danym miejscu dużo się piszę (przede wszystkim dobrze) to musi coś w tym być. My zaufaliśmy pozytywnym opiniom i... nie żałowaliśmy!

Nasza pierwsza kolacja w Wilnie wyglądała tak:

  • Skalopki smażone na maśle, podane z pure z zielonego groszku, miętą, roszponką i cytryną / 24 Lt
  • Sałatka Cezar, podana z tradycyjnym dressingiem / 18 Lt
  • Boeuf Bourguignon, podane z pure ziemniaczanym / 30 Lt
  • Herbata / 6 Lt
                                                                                                                                     1 Lt = 1,22 zł

Zacznijmy od czekadełka, miłego akcentu na początek. Nic skomplikowanego - świeża bagietka i dobrej jakości masło. Cudowne! Zjedliśmy praktycznie wszystko (no dobra - ja zjadłem;)), chociaż nie ma sensu zapychać się przed głównym punktem kolacji.


Skalopki aka małże Św. Jakuba aka przegrzebki. Przyznam się, że jeszcze nie maiłem okazji ich jeść, dlatego nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać. Kiedy na naszym stole pojawiły się niewielkie, okrągłe przystawki, byłem nieco rozczarowany ich ilością. Dostaliśmy tylko dwie małże, jednak koniec końców nie żałowaliśmy. Takie dania zamawia się po to, aby je smakować a nie się nimi objadać.



Mięso skalopek było bardzo delikatne w smaku, rozpływało się. Podane były z pure z groszku, również delikatnym i kremowym. Przystawka była więc bardzo dobra. No, może skalopki mogłyby być bardziej doprawione, ale to już takie moje czepialstwo;).


Sałatka Cezar była prawdziwą sałatką Cezara. Jest to chyba obecnie najpopularniejszy rodzaj sałatki w restauracjach. Niestety, często trafiają do niej dodatkowe składniki, które nie powinny się znaleźć 
w oryginalnym przepisie.

Kurczak był soczysty, sałata świeża (niestety dużo było gorzkich liści) a całość została posypana prawdziwym parmezanem, co jak wiadomo, nie jest to normą. Bistro 18 jednak sprawia wrażenie takiej restauracji, gdzie haniebne byłoby stosowanie zamienników. Największe wrażenie zrobił na mnie sos do sałatki, zrobiony na bazie anchovies. Pyszny! Chciałbym dostawać taki sos do każdej sałatki. Ba! Nawet do pieczywa;).



Na koniec coś, co od momentu obejrzenie filmu „Julie & Julia” (polecamy wszystkim smakoszom!), w którym znakomita Meryl Streep wciela się w postać Julii Child – kucharki, która zrewolucjonizowała francuską kuchnię, siedzi w naszych głowach. Boeuf Bourguignon (Bif Bowinią ;)). Tak bardzo byliśmy ciekawi tego dania, że raz postanowiliśmy zrobić je sami. Niestety – wstyd się przyznać – nie wyszło nam. Jest to danie, które wymaga cholernej cierpliwości, której nam zabrakło. Z Boeuf Bourguignon jest bowiem trochę jak 
z rosołem. Powinno się je robić długo, kilka godzin. My jednak, jak na wielkich łakomczuchów przystało, zredukowaliśmy ten czas do minimum i po prostu nie było to najlepsze danie w naszym wykonaniu. Jak ujrzeliśmy Boeuf Bourguignon w karcie Bistra 18, nie zastanawialiśmy się długo. Jak smakowało nam tym razem?


Z pewnością wołowina spędziła w piekarniku (w zalewie na bazie czerwonego wina) tyle czasu, ile powinna. Mięso było miękkie, delikatne i rozpuszczało się w ustach momentalnie. A. była szczerze zachwycona smakiem tego dania. Najbardziej uderzyło nas w nim to, jak genialnie wkomponowany był smak i aromat wina. Nie dominował, a jedynie podkreślał smak mięsa. Pod Boeuf Bourguignon pure ziemniaczane z delikatnym posmakiem masła – tak jak lubię. Ach, co to była za uczta!


Jeśli będąc w Wilnie, będziecie chcieli smacznie zjeść, a nie będzie zależeć Wam na daniach typowo litewskich (zresztą, warto jechać tam na więcej niż jeden dzień i spróbować takowych również) to koniecznie musicie wybrać się do Bistro 18. Na pewno to, co dostaniecie na talerzu, będzie wyróżniać się wysoką jakością i dobrym smakiem. My to miejsce szczerze polecamy!



Momenty (coś, co nas najbardziej powaliło smakowo na tyle, że myślimy o tym do dziś;)):

Dla A.  Boeuf Bourguignon
Dla Jul – sos do sałatki Cezar





Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

P.S. W Bistro 18, jak to na Litwie, znajduje się duży wybór win, także niezależnie od tego, co będziecie jedli, uda się wybrać jakiś odpowiedni do tego trunek.

--------------------
BISTRO 18
Stikliu g.18
WILNO, LITWA
-------------------

środa, 25 września 2013

Obiad domowy poza domem - U Ignaca.


              Można żywic się pizzą, sushi, kebabami, sałatkami, pastami, hamburgerami, owocami morza, itd., ale wcześniej czy później każdy zapragnie zjeść porządny, domowy obiad. Jedni zwrócą się do mamy, babci, żony, męża (...) i poproszą o swoje ulubione danie, może o jakiś konkretny smak z dzieciństwa. Inni, będący z dala od wyżej wymienionych, pewnych smakowo „instytucji”, zaczną wyjmować z szafek garnki i patelnie i sami spróbują przyrządzić swoją ulubioną potrawę. Pozostali – niemający takiego talentu kulinarnego – zaczną się natomiast rozglądać za odpowiednim miejscem na taki posiłek. Tu naprzeciw wychodzą właśnie wszelkie restauracje i bary, oferujące „obiady domowe”. Na ogół mają być one smaczne i sycące, jednak nie zawsze trafimy tak dobrze. 

Razem z A., pomimo tego, że na rodzinny obiad liczyć możemy, oraz że sami nie jesteśmy w kuchni lebiegami i potrafimy zrobić to 
i owo (no dobra – A. bardziej;)), postanowiliśmy z lokalu 
z obiadami skorzystać. Wybór padł na obiady domowe U Ignaca. Oto nasze zamówienie:

  • Sznycel z polędwicy z jajkiem (140g) w zestawie z ziemniakami i surówką / 16.50
  • Wątróbka wieprzowa (150g) z cebulką w zestawie z buraczkami / 11.50

Sznycel mnie nieco zawiódł. Owszem, nie był mały (chociaż widywałem więęększe;)), był dobrze doprawiony, a jajeczko ścięte, czyli tak jak być powinno i tak jak lubię, jednakże zabrakło temu mięsu (przede wszystkim) smaku. Ten – kiedy się już pojawiał – trącił nieco lodówką, więc chyba musiał tam trochę poleżeć (zapewne w jej górnej części – zamrażalce).
























Oprócz tego mój kawałek sznycla ostro się stawiał na talerzu. Na początku miałem niemałe trudności, aby go pokroić, taki był gumiasty i twardy. Co jak co, ale polędwica powinna być delikatna, prawda? No, przyznam, że gdyby nie jajko, to moje mięso w dużej części mogłoby zostać na talerzu, przez co byłbym mocno niezadowolony. Niedobrze, tym bardziej że podczas domowych obiadków człowiek powinien być radosny i odprężony. I ciężki, z przejedzenia – ale to się akurat praktycznie zgadzało (czyli się najedliśmy) ;).

Ziemniaczki były za to bardzo dobre, acz nieco już zimne, natomiast najlepsza na talerzu była zdecydowanie surówka z białej kapusty. Świeża, soczysta, po prostu smaczna.

























Wątróbka nie zachwyciła A. - była przeciętna. Bardzo lubimy wątróbkę i często robiliśmy ją sami, także smak dobrze zrobionej wątróbki nie jest nam obcy. Oprócz smaku uwagę A. zwróciła zbyt mało przysmażona cebulka (fakt, na zdjęciu wygląda jak kapusta;)). Również według mojej oceny, wątróbka nie była najlepsza. Brakowało jej delikatności i soczystości. Była zdecydowanie za sucha!
I na tym kończą się minusy talerza A., a co zostaje? Buraczki! Pyszne buraczki na ciepło.

























Podsumowując – obiad U Ignaca był nieco kontrowersyjny, bo niby zaspokoił głód ciekawymi zestawami, a z drugiej strony - najważniejsze ich elementy, czyli mięsa, były najsłabsze. Może to wina niezadowalającej jakości produktów, może ich przetrzymywania a może obróbki. Wątróbki i sznycla już tam raczej nie zamówimy, ale mamy szczerą ochotę jeszcze coś z tej karty wypróbować. Może się odmieni..., kto wie?


Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


---------------
U IGNACA
ul. Pojezierska 2
ŁÓDŹ, POLSKA
---------------

P.S.: Wpisy dotyczące restauracji i barów specjalizujących się w obiadach domowych, będą  pojawiać się cyklicznie, pod wspólnym tytułem. Niebawem następne miejsca!

czwartek, 19 września 2013

Gdynia stolicą ciepłego pączka? Ojj TAK!

                 Dzisiaj znów będzie słodko! Co prawda, Tłusty Czwartek jeszcze przed nami (albo patrząc na rok kalendarzowy – za nami), ale kto powiedział, że nie można sobie zrobić pączkowej uczty 
w sierpniu czy wrześniu? Co tam! Nawet i w październiku można zaszaleć, wszak trzeba mieć jakieś pokłady tłuszczyku na srogie mrozy, które zaskoczą nas już niebawem;).


A. miała jedno, słodkie wspomnienie z poprzedniego pobytu na Pomorzu. Zapamiętała pączki 
 z Gdyni, podawane na ciepło. Jak o nich usłyszałem, od razu zapragnąłem ich spróbować;). Wycieczka do Gdyni była dobrą okazją do odnalezienia tych specjałów. Swoją drogą, ciepły pączek 
z różnymi nadzieniami to dobry produkt, który z powodzeniem mógłby promować Gdynię. Wiadomo, jest kilka nierozłącznych z danym regionem produktów, które rozsławiają nazwę miasta. Będąc 
w Krakowie, jemy obwarzanki. W Poznaniu – rogaliki świętomarcińskie (o jednych musimy kiedyś koniecznie napisać!). Od teraz, dla 'nienajedzonych': Gdynia – ciepłe pączki.


Pączki w Gdyni w większości nie były okrągłe i dobrze, gdyż wydawały się większe;). Nadzienia (brzoskwiniowe, wiśniowe, toffi, śliwkowe, czekoladowe, malinowe etc.)
i kolory miały rozmaite! Patrząc za ladę miało się ochotę spróbować każdego, ale wiadomo…. nie bylibyśmy w stanie;) A. najbardziej smakowały te z wiśniami oraz z brzoskwiniami. Ta druga pozycja również mnie najbardziej przypadła do gustu, chociaż dla mnie smaku nadawał sam pączek (ciasto), który był ciepły. Przez to smakował nieco inaczej, specjalnie (trochę jak ciasto, trochę jak racuchy). Ciepły paczek to inny pączek – lepszy, chociaż chyba nawet bardziej słodki. Przynajmniej te z Gdyni takie były.


























Z pączkowymi wspomnieniami A. wiązał się też spory zawód, mianowicie nie mogliśmy natrafić (a byliśmy tam dwa razy) na pączka z nadzieniem chałwowym (ponoć liga mistrzów, wśród pączków). Widocznie ten smak jest szczególnie rozchwytywany. Cóż, mamy przynajmniej kolejny cel na Pomorzu;)

























W Gdyni, przy ul. Świętojańskiej, zaraz naprzeciwko Skweru Kościuszki, miejsca z ciepłymi pączkami są dwa – Pączkarnia i Pączuś. Znajdują się one praktycznie obok siebie (przedziela je między innymi knajpka z makaronami – wyglądała ciekawie), co daje podwójną dawkę przyjemności! My nie będziemy ich porównywać, pisać gdzie było lesze (z lektury wynika, że Pączuś jest tam o wiele dłużej, zaś drzewiej stał na miejscu.... Pączkarni!). 
Najlepiej samemu wypróbować oba miejsca – pączek dużo nie kosztuje, a mnogość ich nadzień sprawi, ze nie poprzestaniecie tylko na jednym;).


Podsumowując: dla każdego łasucha, który jest w Gdyni – obowiązkowo!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

---------------------
PĄCZUŚ,
ul. Świętojańska 18
GDYNIA, POLSKA
--------------------
--------------------
PĄCZKARNIA
ul. Świętojańska 20
GDYNIA, POLSKA
--------------------

czwartek, 12 września 2013

Barbados nad Bałtykiem? Hmmm.....


                Na początek całkowicie-niezwiązany-z-wpisem żart:


Kubuś Puchatek i Kłapouchy siedzą przy ognisku i jedzą szaszłyki. W pewnym momencie Kłapouchemu zebrało się na zwierzenia:
- Wiesz Kubusiu... ja to właściwie nie lubię Prosiaczka – zagaduje Kłapouchy
- To nie jedz.. . odpowiada Puchatek 

:)  A teraz już do sedna…
__________________________________________________

Ciąg dalszy pomorskich smaków. Przy okazji jednej z poprzednich relacji, zdradziłem nasz jedzeniowy plan minimum jaki mieliśmy z A. podczas pobytu nad morzem. Przewidywał on rybkę i zupę rybną. To wszystko udało nam się zjeść i opisać już za poprzednim razem, także mogliśmy zacząć próbować innych rzeczy. Fakt, temat ryb nie został wyczerpany do końca i w dzisiejszym wpisie powraca za sprawą zupy rybnej (czyżby?), ale o tym za chwilę.


Restauracja Barbados mieści się praktycznie naprzeciwko Głównego Dworca PKP w Gdańsku. Po przejściu podziemiami, wygłodniali turyści trafiają właśnie na to miejsce. Lokalizacja jest więc bardzo dobra. A Jak u nich z jedzeniem? My wypróbowaliśmy następujące dania:

  • zupa/krem imbirowo - marchewkowy / 7.50
  • zupa rybna / 5
  • pierś z kurczaka na szpinaku z sosem z lazura / 19.5
  • spaghetti z pomidorami Pelati z kurczakiem, cukinią i oliwkami / 19.5

Krem imbirowo - marchewkowy był delikatny z wyraźnym (może nawet nazbyt wyraźnym) posmakiem imbiru. Słodkawy z dodatkiem prażonych migdałów i pestek dyni. Jak ktoś ma ochotę na coś lekkiego, wyraźnego w smaku to śmiało może sobie taką zupkę zamówić. 



Naszym zdaniem to całkiem dobra pozycja, która jednak w dużej ilości, przez swoją jednostajność smakową robi się nieco mdła. Było poprawnie, chociaż spodziewaliśmy się czegoś bardziej wykwintnego.


Zupa rybna była chyba najmniej udanym daniem, jakie zjedliśmy w Barbadosie. Warto odnotować fakt, że była ona polecana jako zupa dnia, co może nam nieco wyjaśnić jej słabą formę (przecież jakiejś zjawiskowo dobrej i bogatej w ryby zupy nie serwowanoby za 5 złotych, prawda?;)). Właściwie z rybą nie miała ona nic wspólnego. Smakiem nawiązywała raczej do warzyw, koperku, będąc przy tym bardzo słoną. Ryba miała być zawarta w specjalnej wkładce w postaci takich (o takich! ----> O), niedużych klopsików. Powiedzmy sobie szczerze, ryby musiało być tam niewiele.



Dostaliśmy co prawda zapewnienie, że rybka została zmielona i uformowana w te kulki (----> O ), jednak mnie to się bardziej kojarzyło w namoczoną bułką z dodatkiem jakiegoś mięsa. Zupa co prawda była w specjalnej cenie, jednak wolelibyśmy zjeść zamiast niej coś innego, nawet droższego o te kilka złotych, ale przede wszystkim - lepszego!

Przyjrzyjmy się daniom głównym. Pierś z kurczaka poprawna, dobrze doprawiona i soczysta, a to jest w przypadku tego mięsa najważniejsze. Zresztą, aby zepsuć kurczaka, trzeba by się chyba specjalnie postarać (najłatwiej można go przesuszyć), także to jest zawsze takie najbezpieczniejsze danie. Niestety, ciągle też w naszym kraju najpopularniejsze. Sos, stworzony na bazie lazura (sera, jakby ktoś coś....;)) był bardzo smaczny. Znamy już dobrze ten smak i bardzo lubimy! Szpinak dobry, chociaż w mojej ocenie mógł być bardziej doprawiony. A. jednak nie narzekała, a to było bardziej jej danie;). Ba, lazurowy sosik jadła potrząsając uszami;)



Największy zarzut mieliśmy jednak do ziemniaków. Przyznam, że chyba jeszcze nie zetknąłem się 
z czymś takim, aby ziemniaki były tak strasznie gumowate i wysuszone. Widocznie musiały leżeć długo w wodzie, zanim zostały podane, tylko pytanie dlaczego? Co jak co, ale ugotować ziemniaki na czas to chyba nie problem, prawda?



Moje spaghetti z opisu w karcie dań wyglądało smakowicie i niestandardowo, jednak kiedy go spróbowałem - czar prysł. Smak nie oddalał się za bardzo od tradycyjnego bolognese, za którym średnio przepadam. Szkoda. Popracowałbym na makaronami, gdyż dobrych a co najważniejsze - ciekawych makaronów w restauracjach nigdy za wiele. Oczywiście, jeśli ktoś lubi bolognese to spokojnie może zamawiać, pewnie mu posmakuje.



Deseru nie braliśmy, gdyż mimo wszystko się najedliśmy. No dobra, w drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o Fajne Baby!;).


Reasumując, do Barbadosu zajrzeć można. W menu było jeszcze kilka pozycji, jakich chcieliśmy spróbować, jednak biorąc pod uwagę tylko to, co znalazło się na naszym stole, szału nie ma. Bywa smacznie (pierś z kurczaka ze szpinakiem + sos z lazura!), poprawnie (spaghetti z pomidorami Pelati, krem imbirowo - marchewkowy)) ale też nijako (zupa rybna) a czasem wręcz źle (ziemniaki!). W Gdańsku konkurencja duża, także lepiej dopracować wychodzące z kuchni dania.


A! Jeszcze jedna, ważna informacja. Barbados to również (a może przede wszystkim) mini browar, z ważonymi na miejscu piwami. Niestety, żadne z nas ich nie próbowało, dlatego nic więcej o tym nie napiszemy. Trzeba wypróbować samemu!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


------------------
BARBADOS
ul. Karmelicka 1
GDAŃSK, POLSKA
------------------

czwartek, 5 września 2013

Ach te Baby, babeczki... !


Kręcąc się któregoś dnia po gdańskim Głównym Mieście, całkiem przypadkiem natrafiliśmy na Fajne Baby! Lokalik zachęcał otwartymi drzwiami i fajną nazwą. Akurat byliśmy po obiedzie, ale deseru nie jedliśmy, więc bez zbędnych rozmyślań weszliśmy do środka. To była słuszna decyzja, ojjj słuszna!

Przede wszystkim – w tych babeczkach czuć naturalność i wysoką jakość produktów. Jedliśmy już tego typu smakołyki i były one strasznie słodkie a w smaku dało się wyczuć chemię (kremy robione z półproduktów). Tu od razu, już po pierwszym kontakcie z kolorową babeczką czuliśmy posmak np. masła, co dało nam do zrozumienia, że prawdziwe masło musiało być użyte. Nie jakieś proszki z dodatkiem E czy tego typu rewelacji. Do tego mięciutkie, świeże ciasto, które wręcz rozpływało się w ustach (fakt, tekst jak z folderu reklamowego ale tak było;)).


















W babeczkach od Fajnych Bab krem jest.... kremowy. Bardzo kremowy! Delikatny i nie na tyle słodki, aby nie móc zjeść babeczki do końca. Wręcz przeciwnie. Po jednej mieliśmy ochotę na następną. Te babeczki uzależniają! W każdej znajduje się miła niespodzianka w postaci owocowego nadzienia. I właśnie do nich odwołują się poszczególne nazwy, gdyż krem już tak bardzo się smakiem nie różnił w próbowanych przez nas babeczkach (może poza wyjątkiem gruszkowej). Dla niektórych może być to zarzut, dla nas jednak było to mało istotne, gdyż smak tych kremów był pyszny. No, zachwyt po prostu:)


Babeczka gruszkowa - 
mnia a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a am




Babeczka morelowa - 
mnia a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a am




Babeczka śliwkowa - 
mnia a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a am




Babeczka figa z makiem - 
mnia a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a a am


Jeśli jesteście akurat w Gdańsku bądź jego pobliżu, to jedźcie tam natychmiast! My, jeszcze w tym roku postaramy się to zrobić:)

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


------------------------
FAJNE BABY!
ul. Świętojańska 70/71/1 róg Lawendowej
GDAŃSK, POLSKA
------------------------

piątek, 30 sierpnia 2013

Ryby! Świeże ryby! Smażone i w zupie... . R y b y !


                   Czas na Pomorze a dokładniej Gdańsk. W tym mieście nie trudno znaleźć miejsce na posiłek. Oczywiście, jak to w mieście turystycznym bywa, restauracji jest dużo i nie każda jest godna uwagi. Najlepiej spróbować się dowiedzieć, gdzie warto pójść. My tak zrobiliśmy. Stworzyliśmy listę kilku wybranych wcześniej lokali, ale.... nie skorzystaliśmy z niej ;). Podeszliśmy do sprawy spontanicznie i trafiliśmy do Tawerny Dominikańskiej. Przechodząc obok tej restauracji, rozpoznaliśmy w niej uczestnika jednego z odcinków pewnego programu kulinarnego, prowadzonego przez znaną polską restauratorkę. Nie pamiętaliśmy nawet, czy rewolucja przeprowadzona w Tawernie się udała, czy nie. Chcieliśmy to sprawdzić sami.

Chwila czekania (wakacje, tłumy turystów) i otrzymaliśmy od sympatycznej dziewczyny menu. Po kilkunastu następnych minutach ustaliliśmy już, co zamawiamy:


  • Pikantna zupa rybna / 13
  • Chrusty śledziowe smażone na smalcu / 20
  • Sałatka Cezar z sosem anchois / 23


Planem A. podczas pobytu na Pomorzu, było zjedzenie dobrej rybki. Wybór padł na smażone śledzie, gdyż ciągle jest to jeszcze coś rzadko spotykanego (lubimy kulinarne wyzwania. No, może poza kilkoma przykładami z dalekiego wschodu - oczy, jądra, woreczki żółciowe, szpiki. I jeszcze może poza żywymi owadami. I świeżą, zwierzęcą krwią....;)). Tak, proszę Państwa, śledzie można smażyć! Jak to smakuje? Bardzo dobrze. Co prawda w takim śledziowym chruście nie uświadczycie soczystego, delikatnego mięska, ale smaku smażonej rybki już tak. I to sporo.




W Bułgarii bardzo popularne są Caca - małe, smażone na głębokim oleju rybki, które świetnie sprawdzają się jako przekąska np. do piwa. My, nad Bałtykiem mamy smażone śledzie. W smaku podobne, ale również pasujące na danie obiadowe. Do rybki zamówiliśmy pieczone ziemniaczki (nic szczególnego).

Co ważne, nie było żadnej ściemy i smażenia śledzi w basenie z przestarzałym olejem, co nad morzem ponoć jet częsta praktyką. Miał być smalec i zapewne był, gdyż rybki pachniały rybkami, nie litrami spalonego tłuszczu.


Jeśli morze i ryby to musi być również zupa rybna! Ta, która jedliśmy była smaczna. Przyznam, że 
w tej materii nie mamy zbyt wielkiego doświadczenia. A. jadła niewiele zup rybnych w swoim życiu (najlepsza na Węgrzech), ja chyba jeszcze mniej (faworyt - zupa wujka B.). I z tymi konkretnymi pozycjami porównywaliśmy tą konkretną zupę. I.....? 




Powiem szczerze, że mnie smakowała jak zupa meksykańska, którą zresztą uwielbiam. Była słonawa, mało ostra (chociaż figurowała jako pikantna), z dużą ilością papryki. A przecież mnie wszystko wydaje się za ostre – pamiętacie? Rybę również było czuć, jednak smak bardziej wędrował w stronę wspomnianej zupy meksykańskiej czy gulaszu (zasługa warzyw). Ogólnie jednak zupka na plus.


Ostatnią pozycją przez nas konsumowaną było coś zupełnie innego - sałatka. No powiedzmy sobie szczerze, zbyt wielu sałatek to na tym blogu nie opisywaliśmy. Akurat tak się złożyło, że naszła mnie ochota na coś lżejszego i wybrałem sobie właśnie sałatkę Cesara. 


Kurczak był soczysty, warzywa świeże a dressing świetnie się z tym wszystkim komponował. Bardzo lubię, jak w sałatce jest dużo sosu, nie wystarcza mi soczystość samych warzyw. Musi być mokro! Tutaj dressingu, na bazie kefiru czy jogurtu miałem wystarczająco dużo.



Ach, koniecznie spróbujcie czekadełka, czyli masła stworzonego na bazie śledzia (masełko śledziowe?), podawanego z pieczywem. Warto!


Posiłki nad morzem, w tak malowniczym miejscu, jak Gdański Targ Rybny (promenada, nie hala handlowa z dziesiątkami rybaków;)) mają to do siebie, że atmosfera wpływa na nas bardziej optymistycznie i jedzenie lepiej nam smakuje. Dlatego pomimo kilku niedociągnięć, obiad 
w Tawernie Dominikańskiej uważamy za udany i polecamy wybrać się do tej zrewolucjonizowanej restauracji.

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)





-------------------
TAWERNA DOMINIKAŃSKA
ul. Targ Rybny 9
GDAŃSK, POLSKA
-----------------------