środa, 19 lutego 2014

Cepry na połedniu: wiecerzo w Myślenicach.


Kilka dni temu minął rok, odkąd powstał blog Nienajedzonych. Wszystkim tym, którzy nas czytają regularnie, przeglądają od czasu do czasu bądź odwiedzają tylko na chwilkę – serdecznie dziękujemy!
Mamy w planach krótkie podsumowanie tego bogatego w smaki roku, także bądźcie czujni!


Teraz przechodzimy do naszej ostatniej eskapady na południe Polski. Jak wspominaliśmy niedawno, pojechaliśmy tam odpoczywać oraz szukać ciekawych smaków. W tym miejscu – Panie prezesie, tzn. Drodzy Czytelnicy, meldujemy wykonanie zadania! I to po kilkakroć, o czym będziemy przez najbliższy czas pisać. Zapraszamy do lektury!

Jadąc do Bukowiny Tatrzańskiej, mieliśmy w planach zatrzymać się gdzieś na obiadokolacji. Przestudiowaliśmy dokładnie trasę 
i wybraliśmy kilka potencjalnych lokali. Decyzję ostateczną podjęła A. Padło na obiad domowy w Myślenicach. Dokładniej 
w restauracji/pensjonacie Rekliniec. Zachęciły nas zarówno ciekawe dania, jak i cena, która była ostatnią dobrą okazją przed dotarciem w okolice Bukowiny i Białki Tatrzańskiej do zjedzenia posiłku za niewielkie pieniądze.

Nasze zamówienie:
  • Płucka na kwaśno / 6
  • Buraczki na gorąco / 3
  • Rumsztyk z cebulką / 14
  • Kluski śląskie / 1
  • Surówka z czerwonej kapusty / 1
  • Grzaniec / 7 za 200 ml
  • Herbata z cytryną / 4.5

Podroby to był pomysł A. Przyznam szczerze, że mnie takie jedzenie czasami odpycha. Serduszka czy żołądki w krupniku lubię, wątróbkę nawet bardzo, jednak płucka, flaczki, ozorki to już inna bajka. Oczywiście byłem ciekaw pod jaką postacią wylądują te płucka na talerzu A. Moje spodziewania były nieco przesadzone (zbyt duże obawy), gdyż ujrzawszy gotowe danie byłem miło zaskoczony. Podroby zostały podane w formie gulaszu, który nie przypominał na szczęście wnętrzności sympatycznego bądź co bądź zwierzątka, jakim jest świnka (tak sądzę, aczkolwiek o pochodzenie podrobów nie wypytywaliśmy).

































W smaku płucka były bardzo dobre – to opinia A. Dobrze doprawione, sycące i faktycznie wyraźnie kwaskowate. Ja tylko spróbowałem i nie miałem żadnych zastrzeżeń. Może następnym razem sam skuszę się na coś takiego... . Do płucek A dostała pyszne buraczki na ciepło, które chyba coraz bardziej lubimy. Oczywiście ciągle uważam, że te mojej babci są bezkonkurencyjne (drobno tarte, najlepiej smakują z kotletami mielonymi) jednak buraczki smakowały nam już w wielu miejscach.


























Mój rumsztyk również trzymał poziom. Chociaż mielone mięso wołowe lubię przede wszystkim 
w burgerach, to w tej postaci również mi smakowało. Mięsko było nieco tłuste ale taka jest chyba tradycja naszej kuchni, a że był to domowy obiad to nie narzekam. Wszystko doprawione jak należy, nie trzeba było fatygować solniczki. Kluski śląskie poprawne, może trochę za bardzo wodniste (czyżby zażywały dłuższej kąpieli wyczekując gości?).



Pora na podsumowanie. Dodając zauważalną już bliskość gór, wystrój nawiązujący do góralszczyzny (szczególnie spodobały nam się zabawne powłoczki poduszek, imitujące drewno) oraz bardzo miłą Panią, która dbała o nas podczas tej smacznej obiado – kolacji, wyszliśmy z Reklińca bardzo zadowoleni.


I tu pojawia się refleksja - zjadłszy w życiu wiele już różnych potraw, i tych prostych i wykwintnych, mających swój rodowód w najróżniejszych zakątkach świata, śmiało możemy stwierdzić, że siła i urok domowego obiadku po polsku pozostają niezachwiane!



Tak trzymajcie, Myślenice! Jeśli nieco absurdalne zapowiedzi o zimowych Igrzyskach Olimpijskich 
w Polsce i wybudowaniu w Myślenicach na tę okazję toru saneczkowo-bobslejowego się ziszczą, to przynajmniej sportowcy i goście zza granicy będą  mieli gdzie zjeść porządny, polski obiad:)

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

--------------------------
REKLINIEC
ul. Leśna 2A
MYŚLENICE, POLSKA
-------------------------

środa, 5 lutego 2014

W Polskę jedziemy!


                   Rok temu, w lutym, niedługo po uruchomieniu "nienajedzonych", wyruszyliśmy wraz z A. na południe Polski. Oprócz szusowania na zaśnieżonych stokach, naszym celem było znalezienie ciekawych i wartych opisania smaków. Udało się! Do dzisiaj na wspomnienie zupy chrzanowej z Karczmy u Leśnego wzmaga się u nas ślinotok, 
a żołądki zaczynają burczeć kiedy spoglądamy na zdjęcie placka po węgiersku 
z SzarotkiWarto też wspomnieć o ciekawych i rewelacyjnych w smaku sposobach na kaszę oraz pysznym torciku hiszpańskim, rodem z Zakopanego.

Tak... Bukowina Tatrzańska i jej okolice porwały nas kulinarnie wiele razy. 

No dobra, nie ma co więcej wspominać, tylko szykować się na kolejne smakowe wyzwania.

Znów zmierzamy na południe kraju i możecie być pewni, że i tym razem odwiedzimy wiele ciekawych miejsc, z których obszerne relacje zdamy czym prędzej na naszym blogu.

Wracamy niebawem!


A i Jul (nienajedzeni)

czwartek, 23 stycznia 2014

Polsko, swojsko i do syta w Gorącej Kiełbasiarni.



Po raz kolejny na naszej jedzeniowej trasie, stanął lokal po przejściach. Dokładniej - po rewolucjach Pani Magdy Gessler. 
Magda G. to postać kontrowersyjna. Wielu osobom może nie odpowiadać jej zachowanie czy jakość jedzenia i obsługi w należących do niej restauracjach. Można też czepiać się programu telewizyjnego, 
w którym występuje - że to udawane, że na siłę, że zmiana się nie udała, etc.
Nie sposób natomiast odmówić Pani Magdzie jednego. Sukcesu. Tego, który przekłada się na popularność jej własnych restauracji, oraz tego, który dosięga lokale po telewizyjnych rewolucjach. Inna sprawa, czy duża frekwencja w poszczególnej restauracji jest faktycznie związana z poprawą jakości, czy może tylko z... ciekawością telewidzów i smakoszy?

Razu pewnego, wieczorem, podjęliśmy wraz z A. decyzję dla nas typową 
i przewidywalną – idziemy gdzieś na kolację. Wśród propozycji lokalu od razu pojawiła się kandydatura Gorącej Kiełbasiarni. Kandydatura – dodajmy – natychmiast zatwierdzona.

Około godziny 19 pojawiliśmy się w tym niewielkim lokalu, położonym 
w dość specyficznym miejscu – w przedziwnym pawilonie w starej części łódzkich Bałut. I tu pierwsze zaskoczenie. To miejsce ma więcej do zaoferowania niż może się wydawać! Oprócz Gorącej Kiełbasiarni znajduje się tam również popularna, rodzinna restauracja Cammino, która przeniosła się z – uwaga, uwaga – Manufaktury! Można funkcjonować 
w niepozornym miejscu i to w towarzystwie innych ciekawych lokali? Pewnie, że tak!

Nasze zamówienie:
  • Salianka
  • Biała kiełbasa od Wieśka
  • Placki marchewkowe

Menu Kiełbasiarni to kilkanaście prostych pozycji, wypisanych na deskach do krojenia, wiszących 
z kolei obok wielkiego gara z zupą. Wygląda to bardzo ciekawie, a jak smakuje?

Jako pierwsza na stole pojawiła się salianka. Słowo to od razu skojarzyło nam się z solą i coś w tym jest. Zupa była bowiem wyraźnie doprawiona. Nie wiem czy bardziej była słona, czy ostra. Na pewno była tłusta, ale to działa tylko na jej plus. Jedzenie w Kiałbasiarni – jak już wspominałem – jest proste, domowe i nie oczekiwaliśmy chudego, przezroczystego wywaru. Salianka była bardzo treściwa, bogata w składniki – kiełbasa (a jakże!), boczek czy nadające specyficznego, kwaśnego posmaku ogórki kiszone. Słono, pikantnie, kwaśno – tyle smaków w jednej misce!



Kiedy kończyliśmy jeść saliankę (duża porcja!) na stół przywędrowały placki marchewkowe. To było zamówienie A i to ona miała je głównie jeść, ale wyszło tak, że dzielnie jej pomagałem. Naleśniki okazały się bowiem bardzo smaczne. Miały swój charakterystycznym, zachęcający do częstego machania widelcem smak. 



Mógłbym je porównać do smażonych racuchów. Marchewka nie była zbyt wyczuwalna, ale słodycz placuszków to pewnie w dużej mierze jej zasługa. Pozycja ciekawie wyglądała zarówno „na deseczce” przy barze (placki marchewkowe... - no powiedzcie sami czy to nie jest wystarczający powód aby spróbować?), jak i na talerzu.


Biała kiełbasa należy do dań, które bardzo lubię. Ta z Kiełbasiarni była naprawdę dobrej jakości. Po nazwie zresztą można było wywnioskować jej swojskie pochodzenie. Dobrze doprawiona, z dużą ilością ziół, mięciutka, soczysta, aromatyczna... no czego chcieć więcej od dobrej kiełbasy? Do tego chrzan, musztarda i kolejna porcja chlebka (właściciel nas w tej kwestii pozytywnie zaskoczył, gdyż wystrzegł się najtańszego sklepowego pieczywa).



Kiełbasa – typowy polski przysmak – mieni się dziesiątkami (setkami?) smaków, zapachów, sposobów robienia i jest bardzo lubiana w naszym kraju. Gorąca Kiełbasiarnia zrobiła z niej swój znak towarowy, swoją myśl przewodnią i udowodniła, że ten produkt zasługuje na tak dużą uwagę, jaką ma w Polsce (ostatnio coraz większą).

Po tych trzech daniach, z lekkim trudem wstaliśmy od stolika. Byliśmy najedzeni, ale przede wszystkim ZADOWOLENI, bo w tym przypadku ilość współgrała z jakością. Coś mi się wydaje, że to dopiero początek naszej znajomości z Gorąca Kiełbasiarnią... .

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)


----------------------------
GORĄCA KIEŁBASIARNIA             
ul. Głowackiego 5/5A
ŁÓDŹ, POLSKA
----------------------------


wtorek, 21 stycznia 2014

Łódź Street Food Festival.


Za nami I łódzka edycja Street Food Festival. Bardzo fajnie się stało, że uliczne jedzenie zawitało do Łodzi. Więcej, to dobrze, że wędruje po Polsce i dociera do miejsc, w których nie jest jeszcze popularne. Warszawa, długa przerwa, Kraków, Poznań, Gdańsk. W tych miastach (moje osobiste spostrzeżenie) jest sporo ciekawych miejsc street foodowych, wartych odwiedzenia 
(w Warszawie nawet bardzo dużo). Tak działa moda. Najpierw ktoś przenosi jakieś zachodnie zjawisko na nasz polski grunt. Owe zjawisko – jeśli się przyjmie – zaczyna zdobywać popularność 
i zaczynając od stolicy idzie dalej w Polskę. Po kilku miastach dociera i do Łodzi (niestety zazwyczaj nieco późno).

I tu właśnie dochodzimy do sensu takich inicjatyw jak SFF. Dzięki temu, że taka impreza odbywa się w prawie dziewiczym pod tym względem mieście, mieszkańcy tegoż mogą się ze sprawą zaznajomić, następnie zainteresować a potem, kto wie... opanować ulice?


Zanim przejdziemy do spraw podniebienia, kilka uwag na temat organizacji SFF. Przede wszystkim miejsce. Być może oddawało ono charakter Łodzi – pofabryczne budynki o industrialnym charakterze, popadające niestety w ruinę – jednak przy tak dużej ilości osób zupełnie się nie sprawdziło. Było za ciasno! 

Druga uwaga – organizatorzy mogliby w przyszłości (podczas II edycji na przykład – mam wielką nadzieje, że takowa będzie i to już niebawem!) skupić się na food truckach i tych ciekawszych stoiskach, które szerzą filozofię ulicznego jedzenia, będąc przy tym ambasadorami ciekawych oraz dobrej jakości produktów. Moim zdaniem obecność restauracji i barów takich jak Foodmarket czy Ganesh (miejscowych, także zrozumiałe jest to, że chciały się na SSF w swoim mieście pokazać) była zbędna. To łodzianie znają, natomiast dobrych, ciekawych, o dobrej jakości mięsa burgerów (mimo obecności w mieście kilku lokali), czy również dobrej jakości kiełbasek 
(w tym obszarze w Łodzi jest coś ciekawego, o czym następnym razem) już nie bardzo.

Dobrze, przejdźmy do tego, co lubimy najbardziej, czyli do smaków:)

U mnie na pierwszy ogień poszła warszawska Dobra Buła. Jakoś chwilę po 13, kiedy kolejki do tego samochodu jeszcze nie było (właściwie to byłem chyba ich pierwszym klientem – skusiłem los, gdyż potem było to prawdopodobnie najbardziej oblegane miejsce;)) podszedłem i zamówiłem serburgera (20 zł). Klasycznie. Oprócz dobrej jakości mięsa (rasa red Angus) były jeszcze standardowe warzywka i sos BBQ. Pyszny sos BBQ. Przyjemnie słodkawy, wyśmienity! 


Pierwszym moim odkryciem było to, że poczciwy korniszon idealnie pasuje do burgerów (kiedyś myślałem, że może to być tylko ogórek kiszony;)). Drugim było mięsko – aromatyczne, soczyste i wysmażone tak jak chciałem (średnio). Trzecie odkrycie to wielkość burgera. W porównaniu do konkurencji, nikt nie mógł się 
z Dobra Bułą równać. 

Pysznie, dużo i jeszcze raz smacznie! Przy najbliższej okazji odwiedzę Bułę ponownie.













Jako drugi, swój posiłek odebrał K. Oddajmy mu więc głos:

Na pierwszy ogień poszła kanapka z Bobby Burger i niestety nie był to zbyt trafiony strzał. Zachęcony wspomnieniami z wycieczki do stolicy sprzed kilku miesięcy (wtedy nie jadłem 
w Bobby’m, przechodziliśmy tylko obok) chciałem spróbować, co Bobby ma do zaoferowania. Za bodajże 12 zł zjadłem cheeseburgera. Całkiem smacznego, ale bardzo skromnego zarówno 
w składniki, jak i rozmiar. Zapakowana w papier bułka wielkością nie odbiegała wiele od tego, co serwuje nam największa sieciówka spod szyldu żółtego M. Zawiodłem się i to bardzo. Lubię zapłacić nawet więcej, ale mieć w dłoni coś konkretnego. Tu pozostał raczej niesmak.



A. odwiedziła w tym czasie samochód Tommy Burger, zamawiając burgera z jalapeno (14 zł). Wbrew pozorom nie był wcale ostry. Nie był tez niestety najlepszy, w dużej mierze z powodu suchego mięsa. Można wysmażyć wołowinę bardziej, ale zachować jej soczystość. W tym wypadku tak się jednak nie stało. Szkoda. A. kończyła już swojego burgera, kiedy do niej dotarłem, więc rzutem na taśmę spróbowałem specjału od Tommy'ego. Mięsko jeszcze było, także pozostaje mi się z tą opinią zgodzić.



Odpocznijmy chwilkę od burgerów i zobaczmy, co do powiedzenia ma K. jeśli idzie o kiełbaski 
z Wurst Kiosku:

Bardzo byłem ciekawy Wurst Kiosku. Kilka interesujących pozycji do wyboru, a ja skusiłem się na currywursta. Kiełbaskę podana na tacce, z keczupem, obsypana sporą ilością przypraw. Była smaczna i pozytywnie mnie zaskoczyła, reprezentując to „polsko - niemieckie” przedsięwzięcie. Fajna rzecz na przekąskę, szkoda, że tylko na przekąskę - jedna porcja 11 zł. 
Mógłbym jeść i jeść - dobrze i niedobrze jednocześnie;).


Następnie szukaliśmy kawy dla naszej kawoszki – A. Niestety, w miejscu które sobie upatrzyliśmy, zepsuł się ekspress. I chyba dobrze się stało, gdyż w Smaku Andów wzięliśmy sok z gravioli (5 zł). Od razu napiszę – sok przepyszny! Ten smak.... ach... zastanawiamy się nad kupieniem kilku woreczków tego specjału, także smak tajemniczego/tajemniczej gravioli popieści jeszcze nasze podniebienia. 

Do soczku skosztowaliśmy też patacones – niewielkich smażonych placuszków z zielonych bananów posypanych serem i polanych salsą (8 zł). Dla mnie - dobre, dla A. - bardzo dobre. Na pewno coś innego.







Mróz dawał popalić, dlatego pokręciliśmy się trochę, po czym podjęliśmy decyzję o zamówieniu ostatniego tego dnia, w tym miejscu posiłku. Co to było? No jasne, że burgery;)

K. wrócił do miejsca, które ja odwiedziłem na samym początku, czyli do Dobrej Buły:

Nienasycony małym burgerkiem i kiełbaską chciałem czegoś więcej - porządnego burgera. Jul wcześniej zamówił kanapkę z Dobrej Buły, więc skusiłem się i ja. Za 22 zł wybrałem hamburgera 
z niebieskim serem i mango. Na minus wymienić należy owoce, które stanowiły główny atut tego burgera a były... mega zimne (można je było osobno zgrillować, a nie kłaść na mięso…). 


Niezbyt smakowała mi bułka, ale i tak warto nadmienić, że była to dobra prawdziwa buła, a nie gąbka z hipermarketu. Poza tym wszystko na plus. Mięso super wysmażone - tak, jak chciałem, czyli słabo/średnio.

Na hamburgera czekałem jakieś 45 minut co skutecznie odczułem po stopach dzięki uprzejmości matki natury, ale nie żałuję.




Ja grzecznie stanąłem w kolejce do Cheeseburger Slow Food – miejsca, w którym razu pewnego jadłem jednego z najlepszych w życiu burgerów (http://nienajedzeni.blogspot.com/2013/07/burgertrip-2-ostatni-akt.html) - i zamówiłem cheeseburgera (16 zł). Tym razem wszystko było przygotowywane 
w food trucku (CHSF stracił swój lokal z powodu zburzenia budynku w którym się mieścił, przy ul. Przeskok w Warszawie) i – niestety – znacznie straciło na gramaturze. Zapamiętałem tę markę ze względu na ich wielkie burgery - które zmalały - ale też z uwagi na wysokiej jakości mięso. To się nie zmieniło! Wołowinka była soczysta, smaczna, może trochę za bardzo wysmażona. Dodatki świeże, wszystko idealnie do siebie pasowało (do wyboru dwa rodzaje sera, ja wziąłem cheddara). Całość 
z delikatnym posmakiem curry. Burger najbardziej zasmakował jednak A., która pomogła mi go zjeść. Ze smakiem:)




I to tyle z centrum ulicznego jedzenia w Łodzi.
Wnioski: więcej tego typu imprez! Dowiedziałem się, że są plany, aby kolejną edycje przeprowadzić już na wiosnę – jesteśmy jak najbardziej za! 
Uliczne jedzenie to świetna sprawa!

K: Fajna impreza i fajnie, że w Łodzi. Szkoda, że niezbyt przemyślana organizacyjnie. Oby następnym razem było lepiej i w lepszej porze roku:)

Czekamy zatem na wiosnę!

Smacznego!

A, Jul i K (nienajedzeni)

Jedliśmy i piliśmy w:

--------------------              
DOBRA BUŁA                 
--------------------         
------------------------     
BOBBY BURGER           
------------------------      
-------------------------     
TOMMY BURGER       
-------------------------        
----------------------
WURST KIOSK
----------------------
----------------------
SMAK ANDÓW
----------------------
-------------------------
CHEESEBURGER 
SLOW FOOD
-------------------------

wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, Święta...


                 Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, wszystkim naszym stałym czytelnikom, podglądaczom, przypadkowym przechodniom, łasuchom, niejadkom, dużym, małym, grubym, chudym, uczulonym i wszystkożernym życzymy: 

WESOŁYCH, SPOKOJNYCH I SMACZNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA! 



niedziela, 15 grudnia 2013

Słodkie (i nie tylko), litewskie szaleństwo!


Ostatnio trochę ponarzekaliśmy, dlatego dziś – dla równowagi – pean pochwalny na cześć pewnej cukiernio – kawiarnio – piekarni, z którą jest niestety jeden, poważny problem. Nie znajduje się ona w Polsce. Szkoda!

No dobrze, ale w sumie ma to również pewne plusy. Po pierwsze – nie jesteśmy w stanie jej często odwiedzać, więc nie przytyjemy tak prędko. Po drugie – nie jesteśmy w stanie jej często odwiedzać, więc nam się nie znudzi. A jak tylko znajdziemy się kiedyś w Wilnie, to natychmiast tam pognamy!

Pinavija Cafe & Bakery była pierwszym miejscem, jakie odwiedziliśmy po przyjeździe do Wilna. Przez ponad godzinę kręciliśmy się jeszcze po sennym o poranku mieście, w oczekiwaniu na otwarcie. Byliśmy ciekawi, zniecierpliwieni i troszkę głodni (to ostatnie tyczy się bardziej mnie – przyp. Jul.);). Co ciekawe, kiedy Pani otworzyła cukiernię, natychmiast weszło kilka osób, które chyba również czekały już kilka minut, aż Pinavija otworzy swe podwoje. 


W środku, naszą uwagę natychmiast przyciągnęły Kibiny (ceny od 4 do 6 Lt) - pieczone pierożki 
z rozmaitymi kombinacjami nadzienia. Ledwo zdążyliśmy przeczytać, co znajduje się w tych ustawionych za ladą a już przychodziły następne. Wszystkie cieplutkie i pachnące. Ja zdecydowałem się na wytrawną ich odmianę - kibin z kozim serem i szpinakiem. A. poprzestała na kawie (pyszne cappuccino!).



Moja bułeczka długo na stoliku nie postała. Doskonałe połączenie chrupiącego ciasta z soczystym nadzieniem. To ostatnie było wyśmienite, wspaniale współgrało ze słonawym ciastem. Nie było go za dużo, co w przypadku słodkiego wkładu uważałbym za minus. Tutaj było odwrotnie – nadzienie nie przytłaczało, nie było ciężkie, było go tyle ile potrzeba. Ser kozi uwielbiam, a szpinak w potrawach coraz bardziej mi smakuje, tak więc to musiało być pyszne! 



Oczywiście nie poprzestałem na jednym pierożku (będziemy używać tego określenia zamiennie 
z bułeczką - oba pasują;)) i zamówiłem jeszcze jednego. Tym razem na słodko - kibin z serem 
i gruszką. Ech, sam nie wiem, który był lepszy... . W tym przypadku smak był bardziej klasyczny, przypominał serowe nadzienie naleśników. Przypominał, gdyż ta gruszka kierowała chwilami moje skojarzenia w innym, nieznanym mi dotąd kierunku. W połączeniu z ciepłym i świeżym ciastem bułeczka wprost rozpływała się w ustach. Pycha!



Wychodząc z kawiarni Pinavija, byliśmy pewni, że jeszcze tam wrócimy. I wróciliśmy! Następnego dnia, a wtedy....

… wtedy zjadłem najlepszy sernik w moim życiu! Jestem miłośnikiem serników, jadłem ich w życiu wiele, ale spokojnie mogę powiedzieć, że ten był zdecydowanie najlepszy! Co ciekawe był na zimno (bez pieczenia). Jego smak zdradzał wysoką jakość sera, z jakiego został zrobiony. Był słodki 
(chwilami z lekką nutką kwaskowatości) i delikatny a w jego serowej masie znajdowały się kawałki suszonych owoców i – tak mi się wydaje – pokruszone herbatniki. Ten zapach, ten smak.... wart jest naprawdę wiele! Jeśli uwielbiacie serniki i będziecie w Pinavij, zachęcam do kupna całego bloku 
(a co tam!, starczy dla Was i najbliższych łasuchów, czekających na upominek:)). Ja zjadłem tylko jeden kawałeczek, czego żałuje, ale to zaostrzyło tylko mój apetyt na tyle, że jeśli będę jeszcze kiedyś w Wilnie, to od razu skieruję się na ulicę Vilniaus. Jeśli ktoś z Was czytających się tam wybiera, to dajcie znać;).

Na tych co nie przepadają za sernikami czeka do wyboru masa innych, znakomicie wyglądających ciast (ceny od 6 Lt / 100g.), które się zmieniają z dnia na dzień.


Niestety, tylko ja cieszyłem się wyśmienitymi smakami z piekarenki Pinavija, gdyż A. dzielnie trzymała dietę, wolną od słodkości. Nadrobimy to innym razem!;)

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

W opisie stosowaliśmy zamiennie określenia: piekarnia, cukiernia i kawiarnia w stosunku do Pinaviji, gdyż każdym z tych miejsc Pinavija po trosze jest.

------------------------------
PINAVIJA Cafe & Bakery
ul. Vilniaus 21
WILNO, LITWA
-----------------------------

wtorek, 3 grudnia 2013

Gorsza strona burgera w Gdyni


Dzisiaj na blogu echa naszego wyjazdu nad morze.

Będąc na Pomorzu, nie mogliśmy nie odwiedzić którejś z tamtejszych burgerowni. Wiadomo, bułka 
z wołowiną i dodatkami ma u mnie specjalne względy;). Ostrzyliśmy sobie ząbki na kilka takich lokali, jednak biorąc pod uwagę to, że w trójmieście gastronomia jest zróżnicowana i że w każdy dzień mieliśmy ochotę na coś innego, odwiedziliśmy tylko jedną burgerownię. I nie była to żadna z tych, które sobie założyliśmy. 

Niestety.

W Gdyni życie knajpiane koncentruje się na ul. Świętojańskiej. Właśnie tam szukaliśmy miejsca 
z burgerami, o którym przeczytaliśmy dobre opinie. Skusiła nas witryna i hasło: 'burgery' w jednym z lokali w centrum Gdyni. Jak się okazało, nie była to ta konkretna burgerownia, jednak byliśmy już na tyle głodni, że nie chcieliśmy szukać dalej.

Błąd. Mogliśmy poszukać...

Nasze zamówienie:

  • Francuz (wołowina, zapiekany ser camembert, rucola, żurawina) / 19
  • Koziołek (wołowina, kozi ser, rucola, pomidor, cebula, sos musztardowy) / 18

Dobrze wiecie, że burgery były przez nas (no dobra, bardziej przeze mnie) konsumowane już wiele razy. Do tej pory jako 'nienajedzeni' zwiedziliśmy kilka miejsc z burgerami w Warszawie, Poznaniu 
i Krakowie. Jakieś porównanie jest, więc można już jasno i wyraźnie powiedzieć, że 
3 Burger w Gdyni zjadłem chyba najsłabszego do tej pory burgera (chyba, gdyż 3B ma w tym niechlubnym rankingu konkurencję w postaci Łódzkich Burgerów, ale o tym kiedy indziej).


Zaczynamy - 'Francuz'. Potencjał był, wiadomo przecież od dawna, że sukces polega m.in. na tworzeniu ciekawych połączeń, np. słodkiego ze słonym. Smażone mięso wołowe uformowane 
w kotlet idealnie pasuje do np. ananasa i taki skład burgera nie jest już pewnie dla nikogo zaskoczeniem. Widziałem połączenia dziwniejsze (truskawki na przykład). Wydawać by się mogło, że żurawina również dobrze sprawdzi się 
w bułce z mięskiem. Niestety, nie był to trafiony pomysł. Mieszanka wołowiny, koziego sera
 i żurawiny nie smakowała. Żurawina zabiła smak wszystkiego. Lubię, jak słodycz przełamuje smak wytrawnych dodatków, jednak tutaj była ona nie do zniesienia. Burger był po prostu mdły a najważniejszy jego składnik – mięso – zupełnie przepadł. Do tego kotlet nie był idealnie wysmażony, przez co zrobił się trochę suchy. Bułka poprawna, ale do ekstraklasy jej daleko.


Drugi burger był już lepszy, smaki o wiele ciekawsze, bo bardziej zróżnicowane. Nie został on jednak przez A. zjedzony do końca z jednej, prostej przyczyny. Był suchy. Ta niedobra cecha występowała 
w obu burgerach, jednak w 'Koziołku' było to bardziej odczuwalne. Jeśli kotlet nie jest zbyt soczysty, 
a sosu jest tyle, co nic, to możemy zapomnieć o jakimkolwiek aromacie.



Chociaż nasza wizyta była uboga w wyszukane i ciekawe smaki, to jednak uważam, że 3 Burger ma potencjał. Może burgery tam serwowane z czasem nabiorą jakości, soczystości, smaku (frytki były np. dobre)? Może. Długa droga przed nimi... . Jak ktoś był tam ostatnio, niech da znać!

Smacznego!

A i Jul (nienajedzeni)

------------------
3 BURGER
ul. Świętojańska 61
GDYNIA, POLSKA
------------------